|
Serial Zorro Forum fanów serialu Zorro
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kronikarz56
Gubernator
Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 11271
Przeczytał: 188 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 16:18, 30 Lis 2024 Temat postu: |
|
|
Księżniczka Sara opowiada nam kolejną bajkę, tym razem o Gęsiareczce, czyli pozostajemy w świecie baśni braci Grimm. To bardzo interesująca opowieść, choć nieco niezwykła, bo niby dlaczego puszczają księżniczkę samą na wyprawę do jej przyszłego męża bez żadnej eskorty i niczego takiego. Ale ostatecznie to jest świat baśni i najlepiej jest nie zadawać takich pytań, bo inaczej cała opowieść straci swój urok. Niestety, wielu dorosłych tak robi i przez tow ich oczach świat baśni staje się głupi, a nie magiczny Księżniczka była tutaj dobrą osobą, która pada ofiarą podłości i intrygi swojej podłej służki, której nic przecież złego nie zrobiła. Ale na szczęście wszystko dobrze się kończy, choć nie obyłoby się bez pomocy sympatycznego pastuszka, który jako jedyny wyczuł, że coś tu jest nie tak Dzięki jego pomocy wszystko się wyjaśnia, księżniczka odzyskuje swoją pozycję na świecie, a podła służka została dotkliwie ukarana. Nawet trochę zbyt dotkliwie, jak na standardy baśni, co sprawia, że możemy poddawać pod wątpliwość fakt, że postacie pozytywne są aby na pewno takie dobre, skoro nie wahają się posunąć do równie okrutnych czynów, co te złe. Rzecz jasna, służka zrobiła coś bardzo podłego i dostała to, na co zasłużyła, ale czy ten dobry nie powinien być lepszy od tego złego? Ale kiedyś była inna moralność. Okrutna śmierć dla zbrodniarza miała w baśniach zniechęcać innych do bycia złymi. Dziś to nam się wydaje nieco okrutne, ale kto wie, czy to nie było na pewno jedyne sprawiedliwe wyjście? Tak czy inaczej, baśń bardzo ciekawa. Poświęcono jej jeden odcinek serialu "NAJPIĘKNIEJSZE BAŚNIE BRACI GRIMM", gdzie księżniczką zmuszoną do bycia Gęsiareczki była ta sama aktorka, która grała główną rolę w filmie romantycznym "SMS DO CIEBIE", który potem doczekał się amerykańskiego remaku w postaci filmu "MIŁOŚĆ NA NOWO". Ładna dziewczyna, choć zdecydowanie w serialu o baśniach braci Grimm grały dużo ładniejsze aktorki. Niektóre tak ładne, że aż trudno uwierzyć, że to Niemki Ale tak czy inaczej, Sara nie zawiodła nas, ponownie opowiadając bardzo ciekawą baśń. Jestem ciekaw, co opowie nam następnym razem. Spodziewam się naprawdę sporych wrażeń
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ZORINA13
Administrator
Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11914
Przeczytał: 192 tematy
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z peublo Los Angeles
|
Wysłany: Wto 21:48, 03 Gru 2024 Temat postu: Księżniczka Sara |
|
|
-Wierny Jan
Bajki braci Grimm
Był sobie kiedyś stary król, a był on chory i myślał sobie, że łóżko, na którym leży, jest łożem śmierci. Rzekł więc: "Wołajcie wiernego Jana!" Wierny Jan był jego sługą, a nazywał się tak, ponieważ przez całe życie był wierny. Gdy podszedł do łóżka, król rzekł do niego: "Najwierniejszy Janie, czuję, że mój koniec się zbliża, a o nic nie się o nic prócz mojego syna. Jest jeszcze młodziutki i nie radzi sobie jeszcze całkiem sam. Jeśli mi obiecasz, że nauczysz go wszystkiego, co powinien wiedzieć i że będziesz jego opiekunem, w pokoju zamknę oczy." A wierny Jan odpowiedział: "Nie opuszczę go i będę mu wiernie służył, nawet za cenę mego żywota." Rzekł więc stary król: "Umieram pocieszony w pokoju." A potem mówił dalej; "Po mojej śmierci pokażesz mu cały zamek, wszystkie komnaty, sale i piwnice i wszystkie skarby, które w nich leżą. Lecz nie pokażesz mu ostatniej komnaty w długim korytarzu, gdzie leży ukryty obraz królewny ze złotego dachu. Gdy ujrzy ten obraz, poczuje wielką miłość i padnie nieprzytomny i popadnie z jej powodu w wielki niebezpieczeństwo. Masz go przed tym strzec." A gdy Jan jeszcze raz na znak obietnicy podał staremu królowi rękę, ten ucichł, położył swą głowę na poduszce i umarł.
Gdy starego króla niesiono do grobu, wierny Jan opowiedział młodemu królowi, co obiecał jego ojcu na łożu śmierci i rzekł: "sumiennie będę się tego trzymał i będę tobie wierny, jak jemu byłem, choćby mnie to miało życie kosztować." Żałoba minęła. Wierny Jan rzekł wtedy do niego: "Nadszedł czas, byś zobaczył swój spadek, Pokażę ci ojcowski zamek." Oprowadził go po wszystkim, górę i dół, pokazał mu wszystkie bogactwa i wspaniałe komnaty, tylko jednej komnaty nie otworzył, tej w której stał niebezpieczny obraz. Obraz ustawiony był tak, że gdy otwierały się drzwi, widziało się go wprost naprzeciw, a był tak cudownie zrobiony, że można by pomyśleć, że żyje i nie ma nic bardzie powabnego i piękniejszego na świecie. Młody król zauważył, że wierny Jan zawsze mija te drzwi i rzekł: "Dlaczego ich mi nigdy nie otworzysz?" – "Jest tam coś," odpowiedział, "czego się przestraszysz." Ale król odrzekł: "Widziałem cały zamek, chcę też zobaczyć, co jest w środku," podszedł i chciał siłą otworzyć drzwi, lecz wierny Jan powstrzymał go i rzekł: "Obiecałem twojemu ojcu przed śmiercią, że nie pozwolę ci zobaczyć, co jest w tej komnacie, mogłoby to tobie i mnie przynieść wielkie nieszczęście." – "Ach nie," odpowiedział młody król, "Jeśli nie wejdę, będzie to dla mnie prawdziwa szkoda. Dzień i noc nie zaznałbym spokoju, aż bym to zobaczył. Nie odejdę z tego miejsca, póki nie otworzysz."
Zobaczył więc wierny Jan, że niczego nie zmieni i z ciężkim sercem wyciągnął wzdychając wielki pęk kluczy. Gdy otworzył drzwi, sam wszedł najpierw i pomyślał, że może by zasłoni obraz, by król go nie widział. Lecz cóż to pomogło? Król stanął na palcach i patrzył mu przez ramię. A gdy ujrzał obraz dziewicy, tak wspaniały i błyszczący złotem i szlachetnymi kamieniami, upadł nieprzytomny na ziemię. Wierny Jan podniósł go, zaniósł do jego łóżka i pomyślał przepełniony troską: "Nieszczęście się stało, Panie Boże, co z tego będzie?" Potem wzmocnił go winem, aż wreszcie doszedł do siebie. Pierwszym słowem, jakie rzekł, było: "Ach, kto jest na tym obrazie?" – "To królewna ze złotego dachu," odpowiedział wierny Jan. A król mówił dalej: "Moja miłość do niej jest wielka, a gdyby wszystkie liście na drzewach były językami, nie umiałyby tego wyrazić. Postawię swe życie, że ją dostanę, a ty najwierniejszy Janie, musisz stać przy mnie." Wierny sługa namyślał się długo, co począć, po uważał, że będzie niezmiernie trudno, choćby dostać się przed oblicze królewny. Wreszcie wymyślił sposób i rzekł do króla: "Wszystko wokół niej jest ze złota, stoły, krzesła, miski, kubki, miseczki, wszystek sprzęt domowy. W twoim skarbcu leży pięć beczek złota, każ królewskim złotnikom zrobić z jednej rozmaite naczynia i przybory, rozmaite ptaki, dzikie zwierzęta i cudowne zwierzęta, to się jej spodoba, pojedziemy z tym do niej i spróbujemy szczęścia." Król kazał sprowadzić złotników, a musieli oni pracować dzień i noc, aż te najwspanialsze z rzeczy były gotowe. Gdy wszystko załadowano na statek, wierny Jan przywdział strój kupieckim, król zaś musiał uczynić to samo, by nie dało się go poznać. Potem popłynęli za morze, jechali tak długo, aż dotarli do miasta, w którym mieszkała królewna ze złotego dachu.
Wierny Jan kazał królowi zostać na statku i czekać na niego. "Może," rzekł, "przyprowadzę królewnę, dlatego troszczcie się o to, by był porządek , każcie rozstawić naczynia ze złota i przyozdobić cały statek." Potem wyszukał do swego fartuszka rozmaitych rzeczy ze złota, zszedł na ląd i poszedł prosto do królewskiego zamku. Gdy doszedł na zamkowy dziedziniec, stała tam piękna dziewczyna, a miała ona dwa złote wiadra w rękach i czerpała nimi wodę. Gdy chciała odnieść połyskującą wodę i się obróciła, ujrzała obcego człowieka. Zapytała więc, kim jest, a on odpowiedział: "Jestem kupcem," otworzył swój fartuszek i pozwolił jej zajrzeć. Zawołała wtedy; "Och, jakże piękne te rzeczy ze złota!" usiadła na wiadrze i oglądały jedną za drugą. Potem zaś dziewczyna rzekła: "Królewna musi to zobaczyć, tak bardzo lubi przedmioty ze złota, że wszystko od was kupi." Wzięła go za rękę i poprowadziła na zamek, bo była pokojową. Gdy królewna zobaczyła towar, była uszczęśliwiona i rzekła: "To jest tak piękna praca, że wszystko od was kupię." Lecz wierny Jan rzekł: "Jestem tylko sługą pewnego bogatego kupca. Co tutaj mam jest niczym w porównaniu z tym, co mój pan ma na swym statku, a dzieła sztuki to najprzedniejsze i najwykwintniejsze spośród tych jakie kiedykolwiek wykonano." Chciała by wszystko jej przyniesiono, ale on rzekł: "Na to trzeba wielu dni, tak wielka jest ich ilość, tak wiele sal można nimi obstawić, że w waszym domu nie ma tyle miejsca." Ciekawość i chęć wciąż nie dawały jej spokoju, zgodziła się zatem wreszcie i rzekła: "Prowadź mnie na statek, sam pójdę i obejrzę skarby twojego pana."
Poprowadził ją więc wierny Jan na statek i był bardzo uradowany, król zaś, gdy ją ujrzał, zobaczył, że jej uroda była jeszcze większa, niż przedstawiał to obraz i nic innego nie zaprzątało jego myśli, jego serce chciało wyskoczyć. Weszła na statek, sam król ją wprowadził. Wierny Jan został przy sterniku i kazał odbić statek. "Rozwijać żagle, by leciał jak ptak w powietrzu. Król pokazywał jej w środku złote naczynia, każde jedno, miski, kubki, miseczki, ptaki, dziką zwierzynę i cudowne zwierzęta. Mijało wiele godzin, gdy ona wszystko oglądała, a w swej radości nie spostrzegła, że statek odpłynął. Gdy obejrzała ostatni, podziękowała kupcowi i chciała iść do domu, lecz gdy podeszła do burty statku, zobaczyła, ż e jest daleko od lądu na pełnym morzu i pędzi na pełnym żaglu. "Ach," zawołała wystraszona. "Oszukano mnie, porwali mnie, popadłam w moc kupca, lepiej żebym umarła!" Król złapał ją za rękę i rzekł: "Nie jestem kupcem, jestem królem nie gorzej urodzonym niż ty. A że podstępem cię porwałem, stało się z wielkiej miłości. Pierwszy raz, gdy zobaczyłem twój obraz, padłem nieprzytomny na ziemię." Gdy królewna ze złotego dachu to usłyszała, ukoiło ją to, a jej serce było mu przychylne, tak że zgodziła się zostać jego żoną.
Zdarzyło się jednak, że gdy płynęli na pełnym morzu, że wierny Jan siedząc z przodu statku i grając, ujrzał w powietrzu, jak nadlatują trzy kruki. Przestał grać i zaczął słuchać, co mówią między sobą, bo znał ich mowę. Jeden zaś zawołał: "O, wiezie królewnę ze złotego dachu do domu." – "Tak," odrzekł drugi, "Jeszcze jej nie ma." A trzeci dodał: "Ma już ją, płynie z nim na statku." A wtedy pierwszy znów zaczął i zawołał: "Cóż mu z tego? Gdy zejdą na ląd, wybiegnie mu naprzeciw koń rudy jak lis, będzie chciał na niego wsiąść i to też zrobi, a koń uniesie go w powietrze w dal, że nie zobaczy nigdy więcej dziewicy." Wtedy rzekł drugi: "Nie ma na to rady?" – "O tak, jeśli ktoś szybciej wskoczy na konia, broń palną, która tkwi w kaburze, wyjmie i konia nią zastrzeli. Wtedy król będzie uratowany. Ale kto to wie? Jeśli ktoś jednak wie i mu powie, zamieni się w kamień od palców nóg aż do kolan." A wtedy rzekł drugi: "Wiem jeszcze więcej, nawet jeśli zabiją konia, król nie zatrzyma swej narzeczonej. Gdy razem wejdą do zamku, będzie tam leżała w misie ślubna szata, a będzie wyglądała jak utkana ze srebra i złota, lecz nie jest niczym innym jak siarką i smołą. Gdy ją nałoży, spali go aż do szpiku kości." A wtedy rzekł trzeci: "I nie ma żadnego ratunku?" – "O tak," odpowiedział drugi, "
Jeśli kto w rękawicach chwyci za szatę i w ogień ją wrzuci i się spali, młody król zostanie uratowany. Lecz cóż mu z tego, kto o tym wie i mu powie, połowa jego ciała od kolan po serce, zamieni się w kamień." A Wtedy rzekł trzeci: "Wiem jeszcze więcej, nawet jeśli spłonie ślubna szata, młody król jej nie dostanie. Gdy po ślubie rozpoczną się tańce i młoda królowa zatańczy, nagle poblednie i padnie martwa na ziemię i jeśli nikt jej nie podniesie i nie wyssie trzech kropel krwi z jej prawej piersi i jej potem nie wypluje, królowa umrze. Lecz jeśli ktoś, kto o tym wie, to zdradzi, na całym ciele od kręgu po palce nóg." Gdy kruki już pomówiły ze sobą, poleciały dalej, a wierny Jan pojął wszystko, lecz od tego czasu stał się cichy i smutny. Przemilczał przed swoim panem, co usłyszał, i utracił swe szczęście. Gdyby to przed nim wyjawił, musiałby sam oddać swe życie. W końcu jednak rzekł do siebie. "Uratuję swego pana, choć bym sam miał sczeznąć."
Gdy dotarli na ląd, zdarzyło się, co kruk przepowiedział, wyskoczył im naprzeciw wspaniały koń, rudy jak lis. "Dobre," rzekł król, "Zaniesie mnie do mojego zamku," i już chciał na nim usiąść, lecz uprzedził go wierny Jan, wskoczył szybko na niego, wyciągnął broń z kabury i zastrzelił konia. Zawołała wtedy reszta służby króla, która nie była przychylna Janowi: "Co za hańba, zabić tak piękne zwierzę, które miało zanieść króla do zamku!" Lecz król rzekł: "Milczcie i puśćcie go, to mój najwierniejszy Jan i kto wie, czemu miało to służyć!" Poszli więc do zamku, a w sali stała tam micha, a leżała w niej ślubna szata i wyglądało na to, że była ze złota i srebra. Młody król podszedł do niej i chciał ją chwycić, lecz Jan odsunął ją, chwycił w rękawicach, zaniósł do ognia i spalił. Reszta służby poczęła pomrukiwać i rzekła: "Patrzcie, pali nawet ślubną szatę króla." Lecz młody król rzekł: "Kto wie, czemu to miało służyć. To mój najwierniejszy Jan!" Świętowano potem zaślubiny, zaczęły się tańce, weszła także narzeczona. Wierny Jan czuwał, patrzył jej w twarz. Nagle pobladła i padła jak martwa na ziemię. Skoczył więc szybko do niej, podniósł ją i zaniósł do komnaty, gdzie ją położył, uklęknął i wyssał trzy krople krwi z jej prawej piersi, które potem wypluł. Wkrótce zaczęła oddychać i ozdrowiała, lecz młody król patrzył na to i nie wiedział, dlaczego wierny Jan to zrobił, rozzłościł się z tego powodu i zawołał: "Wtrącić go do więzienia!" Następnego dnia wiernego Jana skazano i poprowadzono na szubienicę, a gdy stał już na górze i miał być zgładzony, rzekł: "Każdy, kto ma umrzeć, ma prawo przed swoim końcem do ostatniego słowa, czy ja też mam to prawo?" – "Tak, odpowiedział król "Niechaj będzie i tobie dane!" Rzekł więc wierny Jan: "Niesłusznie mnie skazano, zawsze byłem tobie wierny," i opowiedział, jak na morzu usłyszał rozmowę kruków i jak on, by ratować swego pana, musiał to wszystko zrobić. "Zawołał zatem król: "Och, mój najwierniejszy Janie. Łaska! Łaska! Sprowadzić go na dół!" Lecz wierny Jan, gdy powiedział ostatnie słowo, upadł bez życia i był jak kamień.
Król i królowa nosili w sobie z tego powodu wielki smutek, a król rzekł: "Tak marnie odpłaciłem za tą wielką wierność!" i kazał podnieść kamienny obraz i powiesić w sypialni koło swego łóżka. Zawsze gdy na niego patrzył, płakał i mówił: "Ach, gdybym mógł wrócić ci życie, mój najwierniejszy Janie!" Minął pewien czas, a królowa powiła bliźniaki, dwóch synków, rośli i byli jej radością. Pewnego razu, gdy królowa była w kościele, a dwoje dzieci było u swego ojca i bawiło się, spojrzał on na kamienny obraz pełen smutku i westchnął: "Ach, gdybym umiał wrócić ci życie, mój najwierniejszy Janie!" A kamień zaczął mówić i rzekł: "Możesz wrócić mi życie, jeśli oddasz za to to, co ci najdroższe." Król zaś zawołał; "Oddam za to wszystko, co mam na tym świecie!" A kamień mówił dalej: "Jeśli własną ręką odrąbiesz obojgu dzieciom głowy i wysmarujesz mnie ich krwią, odzyskam życie." Król przeląkł się, że sam musi zabić najdroższe dzieci, pomyślał jednak o jego wielkiej wierności i o tym, że wierny Jan umarł za niego, doby miecza i własną ręką odrąbał dzieciom głowy. A gdy pomazał i krwią kamień, wróciło do niego życie. Wierny Jan stanął przed nim rześki i zdrowy. Rzekł do króla: "Twoja wierność nie pozostanie bez zapłaty," wziął głowy dzieci, ustawił je na karkach, a rany pomazał ich krwią, one zaś ozdrowiały w jednej chwili, skakały dokoła i się bawiły, jak gdyby nic się było nie stało.
Uradował się król wielce, a gdy ujrzał nadchodzącą królową, ukrył wiernego Jana i oboje dzieci w wielkiej szafie. Gdy weszła, rzekł do niej: "Modliłaś się w kościele?" – "Tak," odpowiedziała, "Ale wciąż myślałam o wiernym Janie, że to przez nas spotkało go tak wielkie nieszczęście." Rzekł wtedy: "Droga żono, możemy wrócić mu życie, lecz ceną będą nasi dwaj synkowie, których przyjdzie nam poświęcić." Królowa pobladła i przelękła się w swym sercu, lecz mimo to rzekła: "Jesteśmy mu to winni za jego wierność." Ucieszył się, że pomyślała, jako i on był pomyślał, odszedł i otworzył szafę, przyprowadził dzieci i wiernego Jana i rzekł: "Chwała Bogu, że jest wybawiony, a i dzieci mamy z powrotem!" I opowiedział jej, jak wszystko się zdarzyło. Żyli potem długo razem w szczęściu aż po ich kres.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Wto 21:49, 03 Gru 2024, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kronikarz56
Gubernator
Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 11271
Przeczytał: 188 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 13:42, 04 Gru 2024 Temat postu: |
|
|
Kolejna ciekawa bajka naszej uroczej księżniczki Sary, która jak nikt inny umie opowiadać naprawdę bardzo urocze bajki. Przy okazji, ponieważ dużo czyta, potrafi opowiadać w ciekawy sposób historie znane jej wcześniej ze światowej literatury. A przy okazji, literatura dziecięca w tamtych czasach bywała niekiedy brutalna. Weźmy choćby tę wyżej opowiedzianą baśń "WIERNY JAN". To bardzo ciekawa baśń i opowiada o takiej ważnej cesze ludzkiego charakteru, jaką jest lojalność. Wierny Jan jest bowiem niezwykle lojalny, bardziej niż można to sobie wyobrazić. Jest oddany swojemu panu i to trochę tak, jakby był on jego synem. Ciekawe, że w starych książkach często był poruszany wątek wiernego sługi, oddanego swemu panu i kochającego go miłością bezinteresowną, a które to uczucie pan odwzajemnia, choć może nie zawsze tak, jak powinien, bo pomimo bycia dobrym panem, nigdy nie pozwala swojemu słudze zapomnieć o dzielącej ich barierze społecznej, a i sam sługa nie pozwala sobie nigdy na to, aby o tym zapomnieć. W czasach, kiedy powstały takie opowieści, tego rodzaju relacje między ludźmi, podkreślające, że jeden jest panem, drugi sługą i każdy ma wobec drugiego pewne obowiązki, były na porządku dziennym. Dziś wydają się one co najmniej archaiczne i to do tego stopnia, że w nowej ekranizacji "W PUSTYNI I W PUSZCZY" Staś nie nazywa Kalego sługą, a przyjacielem. Ale wracając do Jana, jest oddany swemu panu do tego, że nie tylko pomaga mu zdobyć miłość jego życia, ale ratuje go przed klątwą i sam pada jej ofiarą, wcześniej niesłusznie oskarżony o obrazę majestatu. Trochę ten jego pan nie zachował się fair, bo przecież nie rozumiał nawet, jakie są motywy jego sługi i mimo to, bez żadnego wahania posyła go na szubienicę, jakby nie liczyły się już wcześniej dokonane przez niego dobre czyny. Żałosne. Taki pan nie zasłużył na takiego sługę jak Jan. Tyle dobrego, że tego żałuje i naprawia swój czyn. Choć ta metoda naprawienia jest trochę makabryczna. Bo zabił swoje dzieci, aby odczarować Jana, a Jan jakimś cudem mimo tego zdołał potem przywrócić je do życia. Dość makabryczne, naprawdę. Ale to przecież bracia Grimm, to czego się po nich można spodziewać? To przecież protoplaści autorów horrorów Co ciekawe, nie tak dawno rozmawiałem o tej bajce z Zoriną i wspomniałem o odcinku serialu "BAŚNIOWA KRAINA BRACI GRIMM - SIMSALA" opowiadającym o Wiernym Janie. Tam jednak złagodzili mocno tę opowieść. Tam to ojciec królewny rzuca klątwę na ukochanego córki i trzecia z nich nie dotyczyła królewny, tylko królestwa głównego bohatera, które spaliłoby się, gdyby młody król wypił toast z zaklętego pucharu, który na szczęście niszczy Jan. I w tej wersji ojciec królewny wmawia bohaterom, że odczarować Jana można tylko, kiedy odda mu swoje królestwo i zrezygnuje z miłości do jego córki. Młody król godzi się na to, ale jego ukochana ratuje sytuację, podpuszczając ojca do tego, by zaczął się chwalić i opowiadać im o klątwie, którą rzucił i wtedy sam zamienia się w kamień, a Jan odzyskuje ludzką postać. Bardziej mi się to podoba aniżeli wersja oryginalna Zabawne było jednak to, kiedy wspominałem z Zoriną ten odcinek bajki, ta wspominała, że zauważyła tutaj szantaż emocjonalny, bo młody król po porwaniu królewny, wyznaje jej miłość i mówi, że jeśli ona go nie kocha, może ją uwolnić i samemu utopić się w morzu, a ona najpierw ironizuje, a potem wyznaje, że on też skradł jej serce i zgadza się z nim zostać. Według Zoriny to szantaż emocjonalny. Nie jestem pewien, czy na pewno, ale to kwestia interpretacji Tak czy inaczej, Sara opowiedziała nam kolejną bardzo ciekawą opowieść i jestem ciekaw, jakie jeszcze nam opowie. Będę na nie czekał
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ZORINA13
Administrator
Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11914
Przeczytał: 192 tematy
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z peublo Los Angeles
|
Wysłany: Nie 19:05, 08 Gru 2024 Temat postu: Księżniczka Sara |
|
|
-Marigold chce ci coś powiedzieć.
-Słucham Ralph -rzekła kobieta patrząc mu prosto w oczy.
-Bardzo kochałem Eloidi.
-To oczywiste -odparła Marigold. Była twoją żoną i mamą Sary i w pewien sposób zawsze będziesz ją kochał.
-Tak to prawda -rzekł mężczyzna. Ty zawsze wszystko świetnie rozumiesz. Nasi bliscy zawsze są z nami ,nawet jeśli fizycznie nie żyją.
Ale nie o tym chciałem rozmawiać.
-A o czym ?
-Nigdy nikogo nie kochałem tak jak ciebie ,nawet Eloidi. Wierzysz to ?
-Tak -rzekła kobieta. Ja też cię kocham całym sercem.
Przyciągnął ją do ciebie , zaczął całować ,czuła na swym ciele jego czułe ,niecierpliwe dłonie.
-Za chwile mam pacjentów -przypomniała mu.
-A niech to -mruknął Ralph.
-Co nam dziś opowiesz księżniczko Saro ?
Stoliczku nakryj się, złoty osiołek i kij z worka
Bajki braci Grimm
Dawno temu żył sobie krawiec, który miał trzech synów, ale tylko jedną kozę. Koza karmiła wszystkich swoim mlekiem i dlatego musieli ją dobrze karmić i codziennie wyprowadzać na łąkę. Synowie robili to pokolei Pewnego dnia najstarszy wyprowadził ją na kościelny podwórzec, gdzie rosło najpękniesze ziele. Pasł ją tam i pozwolił jej sobie poskakać. Wieczorem, gdy naszedł czas wracać do domu, zapytał: "Najadłaś się, kozo?"
"Syta jestem iście,
nie mogę już patrzeć na liście,
mee, mee, mee!"
"No to wracamy do domu," rzekł chłopak, złapał za powróz, zaprowadził do stajenki i uwiązał. "No," powiedział stary krawiec , "nażarła się koza jak należy?" - "Och," odrzekł syn, "najadła się iście, nie może patrzeć na liście." Lecz ojciec chciał się sam przekonać, poszedł do stajenki, pogłaskał ukochane zwierzę i zapytał: "Najadłaś się, kozo?" Koza odpowiedziała:
"Niczegom nie jadała,
Z głodum pobladła
Skakałam jeno po grobie,
Muszę wyznać to tobie.!
Mee, mee, mee...!"
"Co słyszą uszy moje," zawołał krawiec, pobiegł do domu i rzekł do chłopaka: "Ach, ty kłamco, mówisz, że koza się najadła, a kazałeś jej głodować?" I w gniewie zdjął łokcia ze ściany i lejąc go nim wygnał z domu." Następnego dnia przyszła kolej na drugiego syna. Wyszukał w żywopłocie miejsce, gdzie rosło samo dobre ziele, a koza wyjadła je do czysta. Wieczorem, gdy chciał wracać do domu, zapytał: "Kozo, najadłaś się?," a koza odpowiedziała:
"Syta jestem iście,
nie mogę już patrzeć na liście,
mee, mee, mee!"
"No to chodź do domu," rzekł chłopiec, zaprowadził ją do domu, uwiązał w stajence. "No," rzekł stary krawiec, "Czy koza dostała jeść jak się należy?" - "Och," odpowiedział syn, "najadła się iście, nie może patrzeć na liście." Lecz ojcu nie wystarczyło to zapewnienie, poszedł do stajenki i zapytał: "Najadłaś się, kozo?" Koza odpowiedziała:
"Niczegom nie jadała,
Z głodum pobladła
Skakałam jeno po grobie,
Muszę wyznać to tobie.!
Mee, mee, mee...!"
"Bezbożny łotr!," krzyczał krawiec, "Zostawił boże zwierzątko na pastwę głodu" Pobiegł tak do domu i łoił chłopcu skórę łokciem, aż go za drzwi wygnał.
Nadeszła kolej na trzeciego syna. Chciał dobrze załatwić sprawę, wyszukał krzew z najpękniejszym listowiem i wypasał na nim kozę. Wieczorem, gdy chciał już do domu, zapytał: "Najadłaś się, kozo?," a koza odpowiedziała:
"Syta jestem iście,
nie mogę już patrzeć na liście,
mee, mee, mee!"
"No to wracamy do domu," rzekł chłopak, zaprowadził do stajenki i uwiązał. "No," powiedział stary krawiec , "Nażarła się koza jak należy?"- "Och," odrzekł syn, "najadła się iście, nie może patrzeć na liście." Lecz ojciec nie ufał mu, poszedł do stajenki i zapytał: "Najadłaś się, kozo?" Złośliwe zwierzę odpowiedziało:
"Niczegom nie jadała,
Z głodum pobladła
Skakałam jeno po grobie,
Muszę wyznać to tobie.!
Mee, mee, mee...!"
"Och, kłamco!," zawołał krawiec, "tak samo bezbożny i niesumienny jak tamci! Nie będziecie ze mnie robić durnia!" I pełen złości wrócił do domu i wygarbował chłopcu grzbiet łokciem tak siarczyście, że ten aż z domu wyskoczył.
Stary krawiec został z kozą sam. Następnego ranka poszedł do stajenki, pogłaskał kozę i rzekł: "Chodź, drogie zwierzątko, sam poprowadzę cię na łąki." Wziął ją za powróz na zielony żywopłot, pod zieloniutkie liście i wszystko to, co kozy lubią jeść. "Teraz możesz się najeść, czego dusza zapragnie," rzekł do niej i pasł ją aż do wieczora. Wtedy zaś zapytał: "Najadłaś się, kozo?," a ona odpowiedziała:
"Syta jestem iście,
nie mogę już patrzeć na liście,
mee, mee, mee!"
"No to chodź do domu," rzekł krawiec, poprowadził ją do stajenki i uwiązał. Kiedy odchodził, odwrócił się jeszcze raz i rzekł: "Wreszcie jesteś syta!," lecz koza nie była łaskawsza dla niego i zawołała:
"Niczegom nie jadała,
Z głodum pobladła
Skakałam jeno po grobie,
Muszę wyznać to tobie.!
Mee, mee, mee...!"
Gdy krawiec to usłyszał, mało się nie przewrócił, bo zobaczył, że bez powodu przegnał swych trzech synów. "Poczekaj," zawołał, "Ty niewdzięczne stworzenie, przegnać cię to za mało, muszę przyprawić ci znak, żebyś się nie mogła pokazać przed żadnym uczciwym krawcem." Czym prędzej pognał do domu i przyniósł brzytwę, którą ogolił kozie głowę, że była gładka jak jego dłoń. A ponieważ niegodna była łokcia, przyniósł bat i sprawił jej takie lanie, że uciekała wielkimi susami.
Krawiec został sam i popadł w wielki smutek, bo chętnie zobaczyłby swoich synów z powrotem Nikt jednak nie wiedział, dokąd się udali.
Najstarszy poszedł w terminy do stolarza.. Uczył się tam pilnie i sumiennie, a gdy minął czas nauki i musiał odejść, majster podarował mu stoliczek, który wyglądał jak zwykły stoliczek i był ze zwykłego drewna, ale miał jedną dobrą właściwość. Kiedy się go stawiało i mówiło "Stoliczku, nakryj się!," stoliczek nakrywał się czystym obrusem i stał na nim talerz, nóż i widelec, obok miski z duszonym i pieczystym i lśnił kielich z czerwonym winem, że aż serce się radowało. Młody czeladnik myślał sobie: Starczy ci tego do końca życia., i dobrej myśli wyruszył w świat, nie troszczył się, czy gospoda była dobra czy zła, czy można coś w niej znaleźć, czy nie. Jeśli mu się tak spodobało, nie szukał żadnej, jeno w polu, w lesie, na łące, gdzie tylko miał ochotę, zdejmował z pleców stoliczek, stawiał przed sobą i mówił: "nakryj się!" i było wszystko, czego dusza zapragnie. Wreszcie pomyślał, że dobrze by było wrócić do ojca. Gniew ojca z pewnością już minął, a ze "Stoliczku nakryj się!" z pewnością by go przyjął. Zdarzyło się, że w drodze do domu doszedł wieczorną porą do pewnej gospody pełnej gości. Przywitali go ślicznie i poprosili, aby z nimi usiadł i jadł, inaczej ciężko będzie coś dostać. "Nie," odpowiedział stolarz, "Nie odejmę wam z ust tych paru kęsów. Bądźcie lepiej moimi gośćmi. Goście śmiali się z niego i myśleli, że sobie figluje, lecz on postawił swój drewniany stolik na środku izby i rzekł: "Stoliczku, nakryj się!" Natychmiast stanęły na nim potrawy, jakich nie mógłby dostarczyć Karczmarz, a ich zapach unosił się delikatnie ku ich nosom. "Bierzcie, drodzy przyjaciele!," rzekł stolarz, a goście, gdy zobaczyli, o czym mówi, nie dali się drugi raz prosić, przysiedli, wyciągnęli swe noże i odważnie chwytali się za jadło. A co ich najbardziej dziwiło, gdy pustoszały misy, na ich miejscu pojawiały się nowe i pełne. Karczmarz stał w kącie i przyglądał się temu. Nie wiedział, co powiedzieć, ale myślał sobie: Taki kucharz mógłby się przydać w gospodzie. Stolarz i jego kompania weselili się do późnej nocy, aż wreszcie położyli się spać. Młody czeladnik też poszedł do łóżka, a swój cudowny stoliczek postawił pod ścianą. Karczmarzowi myśli nie dawały spokoju. Przypomniał sobie, że w jego graciarni stał stary stoliczek, który wyglądał tak samo, przyniósł go więc i zamienił na cudowny stoliczek. Następnego ranka stolarz zapłacił za nocleg, chwycił za stolik i nawet nie pomyślał, że może być fałszywy. Ruszył w swą drogę. W południe był już u swego ojca, który go przyjął z wielką radością. "No, drogi synu, czego się nauczyłeś?," rzekł do niego. Jestem stolarzem." - "Dobre rzemiosło," odparł stary, "ale co przyniosłeś z wędrówki?" - "Ojcze, najlepsze, co przyniosłem, to ten stoliczek." Krawiec obejrzał go ze wszystkich stron i rzekł: "To ci mi dopiero robota, stary, zniszczony stolik." - "Ale to jest "Stoliczku nakryj się!"," odpowiedział syn, "kiedy go postawię i powiem mu, że ma się nakryć, staną na nim najpękniejsze potrawy i wino, że aż serce się raduje. Zaproś wszystkich krewnych i przyjaciół, niech wszyscy się posilą i pokrzepią, bo stoliczek ich wszystkich nakarmi." Kiedy towarzystwo się już zeszło, postawił stoliczek na środku izby i rzekł: "Stoliczku, nakryj się!" Ale stoliczek ani drgnął, był pusty jak każdy inny stoliczek, co to nie rozumie ludzkiej mowy. Biedy chłopak spostrzegł wtedy, że mu stolik podmieniono i wstydził się, że wyszedł na kłamcę. Krewni go wyśmiali i wrócili do domów nie zaznawszy jadła ni napoju. Ojciec poszedł po swoje szmatki i znowu zaczął szyć, syn zaś znalazł sobie pracę u pewnego majstra.
Drugi syn trafił do młynarza i terminował u niego. Kiedy minął czas nauki, rzekł doń majster: "Dobrze się sprawiłeś. Dam ci więc osła szczególnego gatunku. Nie ciągnie on wozu i nie nosi worków" - "A jaki z niego pożytek?," zapytał młody czeladnik. "Pluje złotem," odpowiedział młynarz, "Gdy postawisz go na obrusie i powiesz "Bricklebrit!", z przodu i z tyłu będzie Ci sypał kawałkami złota." - "Piękna sprawa," rzekł czeladnik, podziękował majstrowi i ruszył w świat. Kiedy potrzebował złota, wystarczyło, że rzekł "Bricklebrit!" do swojego osła, a sypały się z niego sztuki złota. Nie musiał nic robić, jak tylko je zbierać z ziemi. Gdziekolwiek był, zadowalał się tym, co najlepsze, a im drożej, tym lepiej, bo zawsze miał przy sobie pełną sakiewkę. Kiedy już jakiś czas rozglądał się po świecie, pomyślał sobie: musisz wrócić do ojca. Kiedy przyjdziesz ze złotym osłem, zapomni o gniewie i dobrze cię przyjmie. Zdarzyło się, że trafił do tej samej gospody, w której jego bratu podmieniono stoliczek. Ręką prowadził osła, a oberżysta chciał od niego zwierzę odebrać i uwiązać. Młody czeladnik jednak rzekł: "Nie trudźcie się, mojego kłapoucha sam poprowadzę do stajni i sam go uwiążę, bo muszę wiedzieć, gdzie stoi." Oberżyście wydało się to dziwne i pomyślał, że ktoś, kto sam wiąże swojego osła, nie będzie miał wiele, by przekąsić, lecz gdy ten chwycił za kieszeń i wyjął dwie sztuki złota, by mu kupił coś dobrego, zrobił wielkie oczy i pobiegł szukać tego, co najlepszego mógł znaleźć. Po posiłku gość zapytał o należność. Gospodarz nie żałował kredy i rzekł, że trzeba będzie jeszcze dołożyć parę sztuk. Czeladnik chwycił za kieszeń, lecz pieniądze właśnie się skończyły "Poczekajcie chwilę, gospodarzu!," rzekł,"Muszę pójść po pieniądze!" i wziął ze sobą obrus. Gospodarz nie wiedział, co to ma znaczyć. Był ciekawy więc zakradł się za nim, a ponieważ gość zaryglował drzwi stajenne, zaglądał przez dziurę po sęku. Obcy rozłożył obrus pod osiołkiem i zawołał: "Bricklebrit!" i natychmiast ze zwierzątka tyłem i przodem sypnęło złotem, że porządnie pokryło ziemię. "Aj, po tyciąckroć!" rzekł gospodarz "szybko bije się dukaty! Taka sakwa to niezła rzecz!" Gość zapłacił należność i położył się spać, lecz gospodarz zakradł się do stajenki, wyprowadził owego majstra na mennicy i uwiązał innego osiołka na jego miejsce. Następnego ranka młody czeladnik odjechał wcześnie z osiołkiem i myślał, że to jego "złoty osioł" W południe był już u ojca. Gdy ten go zobaczył, ucieszył się, że znów go widzi i dobrze go przyjął. "No a kimże zostałeś, mój synu?" zapytał stary. "Młynarzem, drogi ojcze," odpowiedział. "A co przyniosłeś z wędrówki?" - "Nic prócz osła." - "Osłów tu u nas pod dostatkiem," powiedział ojciec, "Wolałbym dobrą kozę." - "Tak," odpowiedział syn, "ale to nie jest zwykły osioł, lecz złoty osioł. Kiedy mu powiem "Bricklebrit!" posypie się z niego cały obrus złota. Zaproście jeno wszystkich krewnych, a zrobię z nich bogatych ludzi." - "Wspaniała nowina," rzekł krawiec, "nie będę musiał dłużej męczyć się z igłą!," wyszedł i zwołał wszystkich krewnych. Jak tylko wszyscy się zeszli, młynarz kazał zrobić miejsca, rozłożył obrus i przyprowadził do izby osła. "Teraz uważajcie!," rzekł i zawołał: "Bricklebrit!", lecz nie było sztuk złota, okazało się, że osioł nie miał pojęcia o tej sztuczce, bo nie każdy osioł ją zna. Biedny młynarz się zasmucił, widział, że go oszukano, prosił krewnych o wybaczenie, którzy do domów wracali tak samo biedni, jak przyszli. Staremu nie pozostało nic innego, jak chwycić za igłę, a chłopak musiał szukać roboty u jakiegoś młynarza.
Trzeci brat poszedł w terminy na tokarza, a ponieważ to trudne rzemiosło, uczył się najdłużej. Bracia pisali mu w listach, jak źle się z nimi obyto, jak zły oberżysta ostatniego wieczoru odebrał im ich skarby. Kiedy tokarz już się wyuczył i miał odejść, majster podarował mu worek, bo tak dobrze się uczył, i rzekł: "W worku leży kij." - "Worek mogę przewiesić i może mi dobrze służyć, ale na co mi kij? Będzie mi tylko ciężarem." - "Zaraz ci powiem," odpowiedział majster. "Gdy ktoś cię skrzywdzi, powiedz: Kiju, z worka!, a wyskoczy między ludzi i zatańczy im wesoło po plecach, że przez osiem dni się nie ruszą, a nie popuści, aż powierz: kiju, do worka!." Czeladnik podziękował mu, worek zawiesił na plecy, a gdy ktoś za nadto się zbliżył, mówił: "kiju, z worka!," kij zaś wyskakiwał i trzepał ubranko wszystkim po kolei, nie czekając aż czeladnik zdejmie go z pleców, a robił to tak szybko, że nikt nawet nie zmiarkował się, kiedy nadeszła jego kolej. Młody tokarz dotarł do gospody, gdzie oszukano jego braci. Swój plecak położył na stole przed sobą i zaczął opowiadać o niesamowitych rzeczach, jakie widział w świecie. "Tak," rzekł, "można tam znaleźć "stoliczku nakryj się", "złotego osła" i tym podobne, same dobre rzeczy, którymi nie gardzę, ale wszystko to jest niczym w porównaniu z moim skarbem, który dostałem i w worku skrywam." Gospodarz nadstawił uszu: Cóż do licha może to być, pomyślał. Na pewno w worku są szlachetne kamienie i muszę je dostać, bo wszystkie dobre rzeczy chodzą trójkami. Gdy nadeszła pora spoczynku, gość rozciągnął się na ławie, a worek położył pod głowę. Gospodarz podszedł myśląc, że gość głęboko śpi, ostrożnie pociągnął za worek, by go zabrać i podłożyć inny. Tokarz jednak tylko na to czekał. Gdy gospodarz chciał mocniej pociągnąć, zawołał: "Kiju, z worka!" Kij natychmiast wyskoczył i zaczął łoić mu skórę. Gospodarz krzyczał o litość, lecz im głośniej krzyczał, tym mocniej lał go kij, wystukując mu ten sam takt na plecach, aż z wyczerpania padł na ziemię. Wtedy tokarz rzekł: "Jeśli nie oddasz "Stoliczku nakryj się" i "złotego osła" taniec zacznie się od nowa! "O nie," rzekł gospodarz głosikiem maluczkiego, "oddam wszystko, tylko karzcie kijaszkowi z powrotem wejść do worka." Wtedy czeladnik rzekł: "Milsza mi łaska od sprawiedliwości, tym razem cię oszczędzę.!" i zawołał "Kiju do worka!" i pozwolił mu spocząć.
Tokarz wrócił następnego ranka ze "Stoliczku nakryj się" i "złotym osłem" do swojego ojca. Krawiec ucieszył się, gdy go znowu zobaczył, i zapytał go, czego nauczył się w dalekim świecie. "Drogi ojcze," odpowiedział "zostałem tokarzem." - "Wyszukane rzemiosło," rzekł ojciec, "A co przyniosłeś z wędrówki?" - "Cenną rzecz, drogi ojcze," odpowiedział syn, "Kija w worku." - "Co?," zawołał ojciec, "Kija! Też mi warte zachodu! Możesz go uciąć na każdym drzewie." - "Ale nie takiego, drogi ojcze. Jeśli powiem: "Kiju z worka", wyskakuje i zaczyna tańczyć okrutny taniec z każdym, kto na mnie nastaje, a nie popuszcza, aż ten legnie na ziemi i błaga o dobrą pogodę. Widzicie, tym kijem odzyskałem "Stoliczku nakryj się" i "złotego osła", co je zły karczmarz moim braciom zabrał. Teraz zwołajcie wszystkich i proście krewniaków, a nakarmię ich, napoję i napełnię ich kieszenie złotem.
Stary krawiec nie dowierzał, zwołał jednak krewniaków. Tokarz obrus rozłożył w izbie, przyprowadził osła i rzekł do brata: "No, drogi braci, gadaj z nim!" Młynarz rzekł "Bricklebrit," a na obrus posypały się sztuki złota, jakby tęgi deszcz lunął. Osioł nie przestawał, aż wszyscy mięli tyle, że nie mogli unieść. (Widzę po tobie, że chciałbyś przy tym być!) Potem tokarz poszedł po Stolik i rzekł: "Drogi bracie, pogadaj no z nim!" Ledwo stolarz rzekł "Stoliczku, nakryj się," był przykryty najpiękniejszymi misami z jadłem" A uczta była taka, jakiej krawiec w domu jeszcze nie widział, a wszyscy krewni zostali przez noc, byli zadowoleni i weseli. Krawiec zamknął igłę i nić, łokieć i żelazko do szafy i żył ze swymi synami w radości i przepychu.
A gdzie poszła koza, winna, że krawiec synów przepędził? Zaraz wam powiem. Wstydziła się łysego łba, pobiegła do lisiej jamy i schowała się w niej. Kiedy lis wrócił do domu, zaświeciły na niego dwa wielkie skrzące się ślepia z ciemności, że się wystraszył i uciekł. lisa spotkał niedźwiedź, a ponieważ wyglądał jakby przeżył wstrząs, rzekł do niego: "Co ci, bracie lisie, co masz taką minę?" - "Ach, rzekł rudzielec, "Jakieś dzikie zwierze siedziało w mojej jamie i gapiło się na mnie ognistymi oczyma. - "Zaraz je przegnamy," rzekł niedźwiedź, poszedł do jamy i zajrzał do środka, lecz gdy zobaczył ogniste oczy, ogarnął go strach, nie chciał mieć z dzikim zwierzem nic do czynienia i uciekł. Spotkała go pszczoła i zauważyła, że jakby źle czuje się we własnej skórze i rzekła: "Niedźwiedziu, co robisz taką minę, gdzie twoja radość?" - "Gadaj se zdrowa," odpowiedział niedźwiedź, "W domu rudego siedzi dziki zwierz z ognistymi ślepiami. Nie możemy go przepędzić. "żal mi cię, niedźwiedziu, jestem tylko małym, słabym stworzeniem, na które nawet nie spojrzycie w drodze, ale myślę, że mogę wam pomóc." Poleciała do lisiej jamy, usiadła kozie na gładko wystrzyżonym łbie i użądliła ją tak potężnie, że ta aż podskoczyła, "mee! mee!" krzyczała i pognała w świat jak szalona. A co później z nią było, nie wie nikt.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Nie 19:07, 08 Gru 2024, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kronikarz56
Gubernator
Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 11271
Przeczytał: 188 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 21:05, 08 Gru 2024 Temat postu: |
|
|
Robi się ciekawe. Kapitan Ralph, ojciec Sary wyjawia uroczej pani doktor Marigold, że bardzo ją kocha i że jest mu ona bliska. Że zawsze będzie w jego sercu miejsce dla jego zmarłej żony, ale teraz jego serce pokochało ją. To było naprawdę piękne. Chętnie bym zobaczył taką scenę na ekranie A Sara rzecz jasna, nie próżnuje, dalej opowiadając piękne bajki. Naprawdę chwytają one za serce i jakoś nie wyobrażam sobie już mile spędzonego czasu bez bajek kochanej małej księżniczki. Tym razem opowiada nam opowieść znaną jako "STOLICZKU, NAKRYJ SIĘ". Bardzo ciekawa opowieść o pracowitości i oszustwie, które są sobie odpowiednio przeciwstawione. Ciekawe, że Zorina umieściła tutaj zdjęcie z filmowej adaptacji tej baśni, która jest jednym odcinkiem serialu "NAJPIĘKNIEJSZE BAŚNIE BRACI GRIMM". Ciekawe, że tam nieco dodali sobie od siebie kilka rzeczy. Przede wszystkim ojciec chłopców tam jest wdowcem, który mieszka po sąsiedzku ze swoją dawną miłością, która obecnie jest wdową z córką Lotte. Najmłodszy z synów kocha się z wzajemnością w Lotte, ale matka ma długi i chce ją wydać za takiego bogatego palanta, którego ojciec obiecuje spłacić jej zobowiązania. Gdy synowie zostają wypędzeni przez ojca, to Lotte, gdy ten jej podaje powody swojego zachowania, ujawnia ich ojcu, że koza go okłamała i była zawsze najedzona i kłamała, że synowie gospodarza nie nakarmili jej. Koza przerażona prosi o litość mówiąc, że to był tylko żart. Gospodarz wściekły wygania ją z domu i żałuje swego zachowania. W filmie też najmłodszy syn, ukochany Lotte tworzy spodnie na szelkach, które stają się bardzo modne w całej okolicy i z ich pomocą spłaca długi swego majstra, a ten w zamian daje mu worek z kijem samobijem, który młody szybko wypróbowuje na grupie bandytów, która chce go okraść. W tej wersji też karczmarzowi, który okrada synów krawca z ich magicznych skarbów pomaga jego zachłanna żona. Synowie chcą odzyskać swoją własność, ale łajdacy grożą im bronią i bohaterowie muszą sobie odpuścić. Ale najmłodszy syn z pomocą kija samobija spuszcza karczmarzowi i jego żonie takie lanie, że na zawsze im się odechciewa kraść. Synowie krawca odzyskują swoje rzeczy, a najmłodszy wraca do dom i ukrywa u siebie Lotte, która uciekła z domu. Średni syn z pomocą osiołka dającego złoto spłaca długi matki dziewczyny i Lotte może wyjść za ukochanego. A i ojciec nie próżnuje, bo wyznaje matce Lotte miłość i film kończy się wielkim weselem Lotte i najmłodszego syna krawca, a krawiec i mama Lotte wyraźnie nie kryją się ze swoim uczuciem. Są tak szczęśliwi, że nawet wybaczają podłej kłamliwej kozie, której pozwalają wrócić Fajna wersja, nawet nie wiem, czy nie trochę lepsza od samej oryginalnej baśni. Poza tym, bardzo lubię tę baśń, bo chwali ona pracowitość i uczciwość, a także i spryt, ale uczciwy spryt, który pomaga jedynie osiągnąć większy sukces, ale nie krzywdząc przy tym nikogo. Z kolei spryt będący zwykłym oszustwem zostaje ukazany jako coś podłego i nikczemnego, co zasługuje na karę. Swoją drogą, te trzy magiczne dary bardzo by się światu przydały. Można by z ich pomocą do końca życia być ustawionym. A kijem byśmy wybili z głowy kilku politykom oszukiwanie i żerowanie na koszt kraju. Ich zatem szczęście, że takiego przedmiotu nie ma Tak czy inaczej, Sara opowiada piękne bajki i jestem bardzo zainteresowany kolejnymi, które opowie nam nasza mała księżniczka
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ZORINA13
Administrator
Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11914
Przeczytał: 192 tematy
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z peublo Los Angeles
|
Wysłany: Pią 11:07, 13 Gru 2024 Temat postu: Księżniczka Sara |
|
|
-Co nam dziś opowiesz Saro ?
Wieloskórka
Bajki braci Grimm
Żył sobie niegdyś król, który miał żonę o złotych włosach, a tak piękną, że równej jej nie podobna było znaleźć na świecie.
Pewnego razu królowa zaniemogła ciężko, a gdy uczuła, że zbliża się ostatnia jej chwila, przywołała króla i rzekła:
- Przyrzeknij mi, że jeśli ożenisz się powtórnie po mej śmierci, to tylko z kobietą tak piękną jak ja i o takich złotych włosach jak moje.
Kiedy zaś król przyrzekł jej to, królowa zamknęła oczy i zmarła.
Przez długi czas król był niepocieszony i ani myślał o powtórnym ożenku. Wreszcie radcowie rzekli doń:
- Tak dłużej być nie może, król musi mieć żonę, a my królową!
Rozesłano więc po całym kraju gońców, aby wyszukali dziewczynę tak piękną jak zmarła królowa. A jeśli nawet taka by się znalazła, to nie miałaby na pewno równie złotych włosów jak jej włosy. Gońcy wrócili więc z niczym.
Miał jednak król córkę, tak piękną jak jej zmarła matka i o takich samych złotych włosach. Kiedy dziewczynka podrosła, przyjrzał się jej raz król, spostrzegł, że jest zupełnie podobna do matki, i poczuł ku niej nagle gwałtowną miłość. Rzekł więc do radców:
- Poślubię moją córkę, gdyż jest to jedyna dziewica podobna w zupełności do mej zmarłej małżonki, a przecież na całym świecie drugiej takiej nie znajdę.
Kiedy to usłyszeli radcowie, przerazili się i rzekli:
- Bóg zabronił, aby ojciec żenił się z córką. Gdybyś, o królu, popełnił ten grzech, ściągnąłbyś wielkie nieszczęście na kraj cały.
Córka przeraziła się jeszcze bardziej, gdy się dowiedziała o postanowieniu ojca, spodziewała się jednak, że uda się jej jeszcze odwieść go od tego zamiaru. Rzekła więc do niego:
- Zanim spełnię twe życzenie, ojcze, muszę otrzymać trzy suknie: jedną tak złotą jak słońce, drugą tak srebrną jak księżyc, trzecią tak błyszczącą jak gwiazdy. Żądam też płaszcza sporządzonego ze skórek wszelkich zwierząt twego królestwa.
Pomyślała zaś przy tym:
- Tych życzeń spełnić nie podobna, może więc w ten sposób odwiodę ojca od jego zamiaru.
Ale król nie dał za wygraną i najzręczniejsze niewiasty w jego państwie musiały utkać trzy suknie, jedną tak złotą jak słońce, drugą tak srebrną jak księżyc, trzecią tak błyszczącą jak gwiazdy. Myśliwi zaś musieli schwytać wszelkie zwierzęta i z każdego ściągnąć kawałek skóry; z tego sporządzono płaszcz dla królewny. Wreszcie, gdy wszystko było gotowe, pokazał król córce piękne suknie, rozłożył przed nią płaszcz i rzekł:
- Jutro będzie wesele!
Gdy królewna zrozumiała, że nie ma nadziei, aby mogła odwieźć ojca od jego zamiaru, postanowiła uciec. W nocy, gdy wszyscy spali, wstała i wzięła spośród swych klejnotów trzy rzeczy: złoty pierścień, złoty kołowrotek i złote motowidełko; trzy suknie: słoneczną, księżycową i gwiezdną zamknęła w łupinie orzecha, włożyła płaszcz wieloskórkowy i uczerniła sobie twarz i ręce sadzami. Potem poleciła się opiece Boga i ruszyła w świat.
Szła całą nocą, aż przyszła do wielkiego boru. A że była zmęczona, siadła sobie w dziupli dużego drzewa i zasnęła.
Słońce wzeszło, a ona spała ciągle, spała i spała, chociaż się już południe zbliżało. Zdarzyło się, że pewien młody król, do którego należał ten las, polował w nim właśnie. Gdy psy jego przybyły do drzewa, w którym spała królewna, poczęły węszyć i szczekać dokoła.
Król rzekł więc do myśliwych:
- Zobaczcie, co za zwierzyna się tam ukryła.
Myśliwi spełnili rozkaz, a gdy powrócili, rzekli:
- W dziupli leży dziwne zwierzę, jakiego nigdy jeszcze nie widzieliśmy: porośnięte futrem jakby z tysiąca rozmaitych zwierząt. Leży sobie i śpi.
- Postarajcie się - odparł król - schwytać je żywcem.
Ale kiedy myśliwi pochwycili królewnę, zbudziła się ona i zawołała z przerażeniem:
- Jestem biednym dzieckiem, opuszczonym przez ojca i matkę, zlitujcie się nade mną i zabierzcie mnie z sobą!
Myśliwi zaś odparli:
- Dobrze, Wieloskórko, przydasz się w kuchni do wymiatania popiołu.
Wsadzili ją więc na wóz i pojechali do zamku królewskiego. Tam pokazali jej komórkę pod schodami, gdzie nie dochodziło światło dzienne, i rzekli:
- Wieloskórko, tutaj będziesz mieszkała i sypiała.
Następnie posłano ją do kuchni, gdzie nosiła wodę i drwa, rozpalała ogień, skubała drób, skrobała jarzyny, zamiatała i spełniała najgorszą robotę.
Żyła tak Wieloskórka przez długi czas. O, piękna królewno, co się z tobą stało!
Zdarzyło się jednak pewnego razu, że na zamku wyprawiono wielką ucztę. Rzekła więc Wieloskórka do kucharza:
- Czy mogę wejść na górę przyjrzeć się? Stanę sobie pode drzwiami.
- Dobrze - rzekł kucharz - idź, ale za pół godzinki masz wrócić i wymieść popiół.
Wieloskórka wzięła lampkę oliwną, zeszła do swej komórki, zdjęła płaszcz, obmyła sobie twarz i ręce, tak iż piękność jej zabłysła znowu. Potem otworzyła swój orzeszek i wyjęła z niego suknię tak złotą jak słońce. Po czym weszła na salę. Każdy schodził jej z drogi w podziwie, gdyż nikt nie znał jej, a wszyscy myśleli, że to jakaś królewna. Król zaś wyszedł jej naprzeciw, podał jej ramię i poprowadził ją do tańca, myśląc w duchu:
- Tak pięknej dziewczyny jeszcze oczy moje nie widziały.
Po skończonym tańcu królewna skłoniła się i zanim król zdołał się spostrzec, zniknęła, a nikt nie wiedział, gdzie się podziała. Przywołano wartowników, którzy stali przed zamkiem, ale żaden nie widział jej.
Kiedy królewna wróciła do swej komórki, zdjęła piękną suknię, umazała znowu twarz i ręce sadzami, wdziała swój płaszcz i znów była Wieloskórką. Gdy wróciła do kuchni, kucharz rzekł:
- Teraz ja pójdę przypatrzyć się trochę, a ty ugotuj zupę dla króla. Pilnuj się jednak, żeby włosek nie wpadł do zupy, bo będzie z tobą źle!
Gdy kucharz wyszedł, Wieloskórka ugotowała zupę jak mogła najsmaczniej, potem zaś włożyła do talerza swój złoty pierścionek.
Po skończonych tańcach król kazał sobie podać zupę, która smakowała mu jak nigdy. Ale gdy było jej na dnie talerza, ujrzał złoty pierścień i nie mógł zrozumieć, skąd on się tam wziął. Kazał więc wezwać kucharza, a gdy ten się o tym dowiedział, wpadł w przerażenie i rzekł do Wieloskórki:
- Na pewno wpuściłaś włos do zupy, jeśli tak było naprawdę, dostaniesz lanie.
Gdy kucharz stanął przed królem, ten go zapytał, kto gotował zupę.
- Ja ją gotowałem - odparł kucharz.
- To nieprawda - rzekł król - gdyż jest ona znacznie smaczniejsza niż zwykle.
A kucharz na to:
- Muszę przyznać, że nie ja ją gotowałem, a Wieloskórka.
- Więc zawołaj ją tu - rzekł król.
Gdy Wieloskórka weszła, król spytał:
- Kto jesteś?
- Jestem biedne dziecię, opuszczone przez ojca i matkę.
- A po co jesteś tu w zamku?
- Po to tylko, aby mi ciskano pantoflem w głowę.
- Skąd miałaś pierścień, który był w zupie?
- Nie wiem nic o pierścieniu.
Nie mógł się więc król niczego dowiedzieć.
Po pewnym czasie wyprawiono na zamku drugą ucztę, a Wieloskórka poprosiła znowu kucharza, aby jej pozwolił przypatrzyć się tańcom. Kucharz zaś odparł:
- Idź, ale wracaj za pół godzinki i ugotuj królowi zupę, która mu tak smakuje.
Pobiegła więc Wieloskórka do swej izdebki, umyła się szybko i włożyła suknię tak srebrną jak księżyc. Po czym weszła na salę. Król zaś wyszedł jej naprzeciw ciesząc się, że widzi ją znowu, a że tańce zaczęły się właśnie, powiódł ją do tańca.
Po skończonym tańcu piękna królewna znikła znowu tak szybko, że król nie spostrzegł nawet, gdzie i jak. Pobiegła natychmiast do swej komórki, stała się znowu Wieloskórką i wróciła do kuchni, aby ugotować zupę dla króla. Kiedy kucharz odszedł, włożyła do talerza swój maleńki złoty kołowrotek.
Królowi zupa niezmiernie smakowała, a gdy znalazł złoty kołowrotek, zawezwał kucharza, który musiał znowu przyznać, że to Wieloskórka gotowała zupę. Kiedy zaś król wezwał Wieloskórkę, rzekła ona i tym razem, że jest w zamku po to tylko, aby jej ciskano pantoflem w głowę, a o złotym kołowrotku nic nie wie.
Kiedy król po raz trzeci urządził ucztę, wszystko odbyło się, jak poprzednio. Kucharz rzekł wprawdzie:
- Jesteś czarownicą, Wieloskórko, zadajesz coś takiego zupie, że smakuje ona królowi bardziej, niż kiedy ja gotuję! - ale ponieważ prosiła tak pięknie, pozwolił jej pójść.
Wieloskórka wdziała suknię tak błyszczącą jak gwiazdy, i weszła na salę. Król tańczył z nią znowu, zachwycony jej niezwykłą pięknością. Podczas tańca zaś włożył jej niepostrzeżenie na palec złoty pierścień i rozkazał, aby taniec trwał jak najdłużej.
Gdy wreszcie taniec skończył się, chciał ją przytrzymać za ręce, ale ona wymknęła mu się szybko i zmieszała się z tłumem gości, tak że znikła mu z oczu. Pobiegła szybko do swej komórki, ale że pół godziny minęło, więc nie zdjęła swej sukni balowej, lecz narzuciła na nią płaszcz. A przy tym w pośpiechu niecała ubrudziła się sadzami, jeden palec pozostał biały.
Wieloskórka pobiegła szybko do kuchni, ugotowała królowi zupę i włożyła do niej złote motowidełko. Gdy król znalazł je na dnie talerza, kazał przywołać Wieloskórkę. Wówczas ujrzał jej biały palec i dostrzegł na nim pierścień, który włożył swej tancerce. Ujął ją więc za rękę trzymając mocno, a gdy Wieloskórka chciała mu się wyrwać, odchylił się jej płaszcz i zabłysła gwieździsta suknia.
Król szybko zerwał z niej płaszcz, a wówczas ukazały się jej złote włosy i królewna nie mogła się już dłużej ukrywać. Kiedy zaś umyła twarz i ręce, stała się taka piękna, jakiej jeszcze na świecie nie widziano. Król zaś rzekł:
- Jesteś oblubienicą moją, nie rozstaniemy się już nigdy!
Po czym wyprawiono wesele i oboje żyli szczęśliwie aż do śmierci.
* * * * *
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Pią 11:08, 13 Gru 2024, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kronikarz56
Gubernator
Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 11271
Przeczytał: 188 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 22:22, 13 Gru 2024 Temat postu: |
|
|
Nasza urocza księżniczka Sara opowiada kolejną bajkę. Jak widzę, pozostajemy nadal w świecie baśni braci Grimm. Naprawdę bardzo lubię ten świat, choć nie jestem pewien, czy chciałbym w nim żyć. Z jednej strony zawsze dobro tutaj wygrywa nad złem, ale z drugiej niekiedy bohaterowie naprawdę bardzo mocno muszą się nacierpieć, aby wreszcie zaznać szczęścia. Niby wiem, na szczęście sobie trzeba zapracować, ale wielbiąc świat baśni nie można zapominać o tym, jak wiele tam ginie postaci, jak często bohaterowie tracą tam rodziców czy bliskich, a sami niekiedy bywają okaleczeni fizycznie lub psychicznie. Spotkałem się z twierdzeniem, że baśnie, a już zwłaszcza te braci Grimm są pierwszym w naszym życiu horrorem. No cóż... Nie da się tak do końca temu zaprzeczyć, choć i tak, o ile wiem, te wersje baśni dostępne dla nas są już wersją poprawioną i lekko ocenzurowaną przez samych twórców, którzy uznali, iż czasami lekko przegięli. Brawo dla nich za autokrytykę A mówiąc o baśni, to jest ona niemiecką przeróbką francuskiej baśni "OŚLA SKÓRKA" o niezwykle podobnej fabule. Tam jednak skóra noszona przez księżniczkę była z osła, a tutaj ze skór różnych zwierząt. Dodatkowo tutaj nasza bohaterka pracowała na zamku ukochanego, w oryginale francuskim pracowała w innym miejscu, a książę spotkał ją przypadkiem. Obie wersje są ciekawe i warto je poznać. Na zdjęciu widzę tutaj zdjęcie z odcinka serialu "NAJPIĘKNIEJSZE BAŚNIE BRACI GRIMM". Ładnie sobie w nim poradzili z tą baśnią, choć książę/król, ukochany księżniczki na początku mi się wydaje nieco nieprzyjemny i nie byłem do końca pewien, czy zasłużył na jej miłość, ale potem ostatecznie się zmienia na lepsze dzięki sile miłości. Och, jakie to romantyczne Bardzo lubiłem w tej wersji kucharza, szefa księżniczki Wieloskórki. On był miły, sympatyczny i dobroduszny od samego początku dla naszej bohaterki i trochę liczyłem na to, że może z nim się ona zwiążę, ale cóż... Niestety, za wysokie progi, nawet baśń nie jest aż tak naiwna, aby wierzyć w takie związki. Ale lubię tę wersję, głównie dla kucharza, którego notabene zagrał super ten aktor, który grał hrabiego Andrassy w filmie "SISSI" z 2009 roku. Moja ulubiona postać w tej wersji Ciekawa jest też wersja anime, ale tam to książę/król jest dobry dla Wieloskórki i serdeczny, a kucharz jest niemiły, czyli bardziej trzymamy się wersji, która romantyzuje księcia i uzasadnia, czemu księżniczka go pokochała. Którą wersję wolicie? Oceńcie sami Ale tak czy inaczej, czekam z radością na kolejne opowieści najbardziej uroczej księżniczki na świecie. Bo zawsze są one ciekawe i przyjemne
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ZORINA13
Administrator
Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11914
Przeczytał: 192 tematy
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z peublo Los Angeles
|
Wysłany: Sob 11:38, 14 Gru 2024 Temat postu: Księżniczka Sara |
|
|
-Co nam dziś opowiesz Saro ?
Dzieje tragicznych losów młodego oficera marynarki, imieniem Edmund Dantes, zaczyna się w momencie przyjazdu do Marsylii, trójmasztowego okrętu o nazwie "Faraon", który płyną ze Smyrny poprzez miasto Triest oraz Neapol. Bohater - Edmund Dantes to dwudziestoletni mężczyzna, szczupły, wysokiego wzrostu, posiadający ciemne oczy i włosy niczym heban. Podczas gdy Faraon dopływał do portu, podszedł na spotkanie pan Morrel, który był właścicielem przedsiębiorstwa "Dom Handlowy Morrel i Syn". Morrel był niezwykle zacnym oraz poczciwym człowiekiem, zawsze, kiedy tylko do portu zawijał któryś jego okręt, osobiście wychodził powitać kapitana oraz załogę okrętu. Teraz nie miał możliwości powitania kapitana statku Faraon, ponieważ podczas rejsu kapitan Lecler stracił życie, zaś jego funkcję objął Edmund Dantes. Lecz tuż przed śmiercią kapitana, poprosił on Dantesa, by dostarczył pewne dokumenty do marszałka na dworze pana Bertranda, przebywającego na wyspie o nazwie Elba. W czasie wizyty na wyspie, Edmunda poproszono, by dostarczył jeden list do Paryża. W wyniku rozmów z armatorem, Dantesa mianowano kapitanem na statku Faraon. Następnie udaje się on na spotkanie ze swym ojcem, z którym nie widział się przez trzy miesiące, później Edmund wyrusza do wioski w Katalonii, w której mieszka dziewczyna o imieniu Mercedes, będąca jego ukochaną. W trakcie rozmowy, Edmund oświadcza się Mercedes. Obecnie, gdy jest już kapitanem, posiada wystarczająco dużo gotówki, by móc założyć rodzinę. Narzeczeni snują plany swej przyszłości, są bardzo szczęśliwi. Jednak w tej samej chwili, trzej znajomi, siedząc w gospodzie i popijając wino, planują intrygę przeciwko Edmundowi. Mężczyźni - Caderousse, Danglars oraz Fernando, rozmyślają nad pozbyciem się Dantesa, wówczas Danglars mówi im o liście, jaki Dantes ma dowieźć do Paryża. Wpada na pomysł, by napisać anonim, co sam później czyni.
"Oddany sługa tronu i ołtarza donosi panu prokuratorowi królewskiemu, że oficer ze statku Faraon ,niejaki Edmund Dantes, który przybył dziś rano ze Smyrny, zatrzymawszy się po drodze w Neapolu i Portoferajno, przywiózł był od Murata do uzurpatora, w następstwie czego uzurpator wręczył Dantesowi list do komitetu stronnictwa bonapartystów w Paryżu. Dowód winy wyjdzie na jaw po aresztowaniu Dantesa ,gdyż list ów znajduje się w jego kieszeni , albo w mieszkaniu jego ojca ,albo też w kajucie Dantesa na statku Faraon".
Potem przedstawia Fernandowi treść napisanego przez siebie anonimu, następnie mnie go i wyrzuca do kąta, sprawiając wrażenie, iż żartuje. Lecz Fernando, bezgranicznie zadurzony w Mercedes, decyduje się wykorzystać ów anonim, w celu pozbycia się rywala. Nazajutrz w "Ustroniu", mają miejsce zaręczyny Mercedes z Edmundem, wówczas także wszyscy zgromadzeni goście zostają powiadomieni, że o godzinie 14:30, będzie miała miejsce również i uroczystość zaślubin młodych. Zaproszeni goście, składają narzeczonym gratulacje, radują się razem z nimi, w chwili, gdy Mercedes z Edmundem idą do ratusza, zjawia się komisarz wraz z czterema uzbrojonymi żołnierzami, którzy chcą aresztować Edmunda. Przesłuchanie prowadzi zastępca głównego prokuratora królewskiego - mężczyzna imieniem de Villefort, podczas przesłuchania, dostaje on informację, iż tenże list jest zaadresowany do pana o nazwisku Noirtier, który zamieszkuje w Paryżu na ulicy zwącej się Cog - Heron nr 13. Wówczas Villefort pojął, iż będzie musiał zamknąć Dantesa do końca jego dni w areszcie, gdyż ujawnienie nazwiska adresata byłoby dla niego bardzo niekorzystne. List ten zaadresowany był do jego ojca, zagorzałego bonapartysty. W zakratowanym pojeździe, pod eskortą żandarmów, przetransportowano Dantesa na nabrzeże, przy którym czekała już zacumowana łódź. Po odpłynięciu od brzegu, obrała kierunek na Pilon. Dopiero będąc w łodzi, zaraz przed wyspą, gdzie umiejscowiony był zamek If, będący więzieniem dla niebezpiecznych więźniów politycznych, Edmund zorientował się, iż to tam zostanie osadzony. W tej samej chwili, de Villefort wraca na trwające przyjęcie z okazji jego zaręczyn z ukochaną Renatą i starał się nie myśleć już więcej o Dantesie, który mógł zrujnować zarówno jego małżeństwo, jak i karierę. Po pięciu miesiącach, które minęły od momentu uwięzienia jego syna Edmunda, stary Dantes odchodzi ze świata w ramionach Mercedes. Wszelkie koszty pogrzebu, reguluje pan Morrel. Około rok po uwięzieniu Edmunda, z wizytacją do więzienia przyjeżdża inspektor generalny. Podczas rozmowy z nim, Dantes prosi, by jeszcze raz rozpatrzyć jego sprawę. Wierzący w dobre chęci Villeforta, przytakuje jego opinii, dotyczącej swojej osoby, nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że to właśnie Villefort doprowadził do jego aresztowania. Zapoznając się z aktami z przesłuchania Edmunda, inspektor trafia na notatkę sporządzoną przez Villeforta o Dantesie:
Edmund Dantes
Zajadły bonapartysta. Brał czynny udział w organizowaniu ucieczki z Elby. Odizolować raz na zawsze, trzymać pod najściślejszym dozorem.
W wyniku tej notatki inspektor dopisał nieodwołalne".
Całe sześć lat, uwięziony Edmund każdego dnia modlił się by wyjść na wolność. Zdarzało się, iż targały nim sprzeczne emocje, a to chciał zagłodzić się na śmierć, a to walczył o swoje życie. Jednak pewnego dnia, jego uszu dobiegło pukanie, skrobanie. Słychać je było zza ściany, stawało się coraz to bardziej wyraźne, jakby co dnia było bliżej niego. Wreszcie dotarło. Okazało się, że to ksiądz nazwiskiem Faria kopał tunel, by opuścić więzienie, lecz pomylił kierunki i omyłkowo dotarł do celi, gdzie przebywał Dantes. Od tego momentu, Edmund nie cierpiał już z powodu osamotnienia, każdego dnia spędzał długie godziny na rozmawianiu z księdzem Farią. Duchowny nauczył go kilku języków obcych - niemieckiego, francuskiego, a także włoskiego, angielskiego oraz hiszpańskiego. Kształcił go ponadto w zakresie nauk ścisłych - matematyki, fizyki, jak również nauki humanistycznych - historii oraz filozofii. Wspólnie również doszli do tego, kto był autorem spisku wymierzonego przeciw Dantesowi oraz co było ich prawdziwym powodem. Księdz opowiadał również o sobie, całym życiu, a także o skarbie, który ukrył Spada, gdzieś w okolicach wyspy Monte Christo. Faria opowiedział również, jak ten skarb dostał się w jego ręce. Po śmierci wspomnianego Spady, jego rodzina poszukiwała owego skarbu, jednak bez rezultatu. W pozostawionym przez niego testamencie, znajdowała się jedynie wzmianka o brewiarzu, który od pokoleń przekazywano w tej rodzinie. Ksiądz powiedział, iż porządkował rozmaite dokumenty należące do rodziny Spady, po zgonie ostatniego jej członka, gdy natrafił na podniszczoną kartkę, która była wetknięta między strony brewiarza. Oświetlił ją płomieniem, od czego uległa w pewnej części spaleniu, odczytał napisaną tam treść, a następnie podał karteczkę Dantesowi, by także i on ją przeczytał:
Dziś 25 kwietnia 1498 roku byłem zaproszony na obiad przez Jego Świątobliwość papieża Aleksandra VI. Lękając się że Jego Świątobliwość nie kontent z tego, com zapłacił na kapelusz kardynalski, ze chce odziedziczyć po mnie fortunę i zgotuje mi los, jaki spotkał kardynałów Caprarę i Beutivoglio, którzy pomarli otruci, oświadczam swojemu synowcowi Guido Spada, jedynemu mojemu spadkobiercy, ze w znanym mu miejscu, gdzie byliśmy razem, to znaczy w grotach położonych na wyspie Monte Christo, ukryłem wszystko, co posiadam: złoto w sztabach, monety złote, drogie kamienie, diamenty, klejnoty; że o istnieniu tego skarbu wartości ok. 2 milionów dukatów rzymskich wiem tylko ja, a odnajdzie go wywarzywszy ścianę 20 skały licząc w prostej linii od zatoczki położonej u wschodniego wybrzeża. Przebito dwa otwory w ścianach tych grot: skarb jest ukryty w kącie najbardziej odległym od drugiego otworu; zapisuję mu ten skarb jako prawowitemu właścicielowi jedynemu mojemu spadkobiercy.
25 kwietnia 1498 rok Cesar Spada".
Wówczas Dantes uwierzył, że ów skarb faktycznie istnieje. Zaczęli nawet z księdzem snuć plany jego odnalezienia. Jednak, bardzo już posunięty w latach duchowny, ciężko zachorował i którejś nocy, Dantesa dobiegło wołanie z celi obok. Natychmiast tam poszedł, (przez wspomniany już przeze mnie tunel) właśnie w tą noc Faria wyzionął ducha, a Dantes został przy nim do świtu, ale gdy dobiegły go kroki dozorcy, musiał wracać do swej celi. Starał się stamtąd nasłuchiwać, jak dalej potoczy się sytuacja. Dozorca, gdy zobaczył, iż ksiądz zmarł, włożył jego zwłoki do worka, pogrzeb zaplanowano na następny dzień. Gdy nastała cisza, Dantes przyszedł do celi księdza i kiedy na niego spoglądał, przez głowę przemknęła mu myśl, iż może wykorzystać tą sytuację, aby się uwolnić z więzienia. Po chwili, wziął ciało Farii i przeniósł je do swej celi, zaś sam został na jego miejscu. Pochowanie ciała miało miejsce wieczorem, brał w nim udział naczelnik, zaś cmentarzem było morze, gdzie po umocowaniu do zwłok 36 funtowego obciążenia,wrzucono ciało.
Po wyswobodzeniu się, Dantes zaczął płynąć, by znaleźć się w jak najdalszej odległości od owego miejsca. Dotarł tak do wyspy nazywanej Tiboulen. Następnego ranka, na horyzoncie dostrzegł niewielki okręt - genueńską tartanę. Po chwili Edmund rzucił się w fale, usiłował dopłynąć do tego okrętu, zauważyła go załoga okrętu i pomogła mu wejść na pokład. Okazało się, że właścicielem tego okrętu, o nazwie "Panna Amelia", są przemytnicy. Dantes, przez jakiś czas żeglował razem z nimi. Jeden z rejsów zaprowadził ich na wyspę o nazwie Monte Christo, w tym momencie Edmund uznał to za oczywisty znak dla niego i kiedy był już na wyspie, zaczął symulować złamanie nogi, równocześnie powiedział swym towarzyszom, by płynęli w dalszą drogę, a dopiero gdy będą wracać, by po niego przybyli. W momencie, gdy okręt zniknął za horyzontem, Dantes zabrał się za poszukiwania skarbu. Gdy odszukał odpowiedni głaz, znalazł również wejście do jaskini. Kiedy wchodził, okrył go łagodny, szarawy półmrok, powietrze tam było pachnące, zaś grotę tworzyły skały granitowe, jej wnętrze lśniło, jakby była z diamentów. Z tej jaskini należało odszukać wejście do kolejnej, co bez trudu udało się Dantesowi. W tej jaskini było dość duszno, jednak nie zniechęciło to Edmunda, nie przerywał poszukiwań. Kufry pełne złota, pereł, rubinów, przysypane były płytką warstwą ziemi. Dantes myślał, że śni, nie wierzył własnym oczom, od tej chwili skarb był tylko jego własnością. Gdy napełnił wszystkie swoje kieszenie drogocennościami, pozacierał wszystkie ślady swojej obecności w grocie i wyszedł na brzeg, gdzie oczekiwał na powrót swych kompanów. Kiedy dobili do brzegów Marsylii, Dantes pożegnał załogę i kapitana i zabrał z sobą swego druha imieniem Jałopo. Za zebranie wiadomości na temat starego Dantesa oraz Mercedes, Jałopo dostał łódź, na której potem pływał. Z kolei Edmund, sprawił sobie nową łódź, na której w samotności odbywał rejsy. Wówczas również doszły go słuchy o zgonie jego ukochanego ojca, a także o tym, że jego najdroższa Mercedes wyjechała gdzieś w towarzystwie Fernanda. Dantes zaczął przygotowania do zrealizowania swej zemsty.
Przebrał się za księdza i poszedł do karczmy w miasteczku Pont-du-Gard, którą kierował Caderousse z żoną. Podczas rozmowy w oberży, dowiedział się wszystkiego o donosie, a także o losach Mercedes, Fernanda oraz Danglarsa. Za te wiadomości, karczmarz dostał od niego brylant wart około 50 000 franków, jednak ten klejnot ściągnął na karczmarza nieszczęście, ponieważ jeden z przebywających w karczmie bandytów, usłyszał rozmowę na jego temat pomiędzy Dantesem i karczmarzem, zrabowal ów klejnot i zabił Caderousse'a wraz z żoną. Po wyjściu z karczmy, Dantes w przebraniu księdza, powędrował do Marsylli, w której mieściła się firma należąca do Morrela i jego syna. Z powodu kryzysu trapiącego w ostatnim czasie ową firmę, Dantes chciał im w jakiś sposób pomóc i tym samym odwdzięczyć się za to, że w przeszłości Morrel pomógł jego ojcu. Przyszedłszy do Morrela, Dantes powiedział, iż jest przedstawicielem korporacji "Thomson i Freuch" i przychodzi do nich z propozycją udzielenia firmie Morrela korzystnego kredytu. Piątego września, gdy kończył się termin spłaty owego kredytu, córka Morrela otrzymała list, w którym było napisane:
"Proszę udać się natychmiast na Aleje Meilhańskie, pod numer 15 poprosić stróża o klucz do mieszkania na 5 piętrze, pójść na górę, wziąć z pokoju czerwoną jedwabną sakiewkę leżącą na kominku i przynieść ją ojcu. Jest bardzo ważne by otrzymał ją przed 11. Przypominam, że przyrzekłaś mi pani ślepe posłuszeństwo.
Sindbad Żeglarz".
Młoda kobieta zrobiła wszystko, co było napisane w liście, dostarczyła ojcu sakiewkę. Morrel, gdy zobaczył sakiewkę, osłupiał. Okazało się, że jest to ta, którą podarował ojcu Edmunda - staremu Dantesowi. Byli uratowani i niezwykle szczęśliwi. W tej samej chwili, do brzegów dobił "Faraon", a było to o tyle dziwne, że krążyły plotki o jego zatonięciu jakiś czas temu. Okazało się, że jest to całkowicie nowy okręt, zbudowany na życzenie Edmunda. Po rozwikłaniu tej kwestii wypłynął w dalszy rejs. W hotelu w Londynie, w którym całe piętro zarezerwował gość przedstawiający się jako Hrabia Monte Christo, pojawił się młodzieniec imieniem Albert de Moreef, który był synem Mercedes i jego kompan Franco. Wynajęli dwa niewielkie pokoje, bez zbytnich wygód. Obaj młodzieńcy, zjawili się w Rzymie z powodu corocznych wydarzeń związanych z Karnawałem, Wielkim Tygodniem, Bożym Ciałem oraz Dniem Św. Piotra. Chcieli spędzić w tym mieście radosne chwile. Podczas wieczerzy niejaki Pastryni, opowiedział mężczyznom historię złoczyńcy, który grasuje niedaleko Koloseum, który nazywa się Ligi Vampa. Podobno jest to człowiek bardzo groźny, dlatego lepiej, by nie spotkać go na swej drodze. Nazajutrz, Franc z Albertem otrzymali zaproszenie na eleganckie śniadanie do Hrabiego Monte Christo. Był to niezwykle dostojny mężczyzna o doskonałych manierach i sposobie bycia. Jak już wiadomo, pod pseudonimem Hrabi Monte Christo, ukrywał się Edmund Dantes, obecnie wolny i niesamowicie zamożny człowiek. Zaproponował młodzieńcom obejrzenie z okien pokojów, które zostały wynajęte przez Bertucio, egzekucji na placu del Popolo. Panował bowiem taki zwyczaj, że w Karnawale oglądało się egzekucje zbrodniarzy, o czym przypominały rozwieszone po całym mieście zawiadomienia. Po egzekucji odbywała się ogromna zabawa. Do Hrabiego Monte Christo, dostarczono tabliczkę z obwieszczeniem o treści:
"Podaje się do publicznej wiadomości, że we wtorek dwudziestego drugiego lutego, czyli w pierwszy dzień karnawału, zostaną z wyroku Roty Rzymskiej straceni dwaj przestępcy: niejaki Andrea Roudolo, winny morderstwa popełnionego na osobie czcigodnego i szanowanego dou Cezara Torloni, kanonika kościoła Świętego Jana Luterańskiego, oraz niejaki Peppino, zwany Rocca Priori, winny współdziałania ze znienawidzonym Luigim Vampą i jego bandą.
Pierwszy będzie mozzolato a drugi decapitato".
Następnie, popołudniową porą, wraz z Hrabią Monte Christo, dwaj młodzieńcy wybrali się na plac miejski del Popolo, gdzie mieli obejrzeć egzekucję. Kordon żołnierzy prowadzi skazanych, przy każdym z nich, szło dwóch duchownych. Zaraz przed wykonaniem wyroków, kiedy wprowadzano pierwszego skazanego na szafot, zjawił się człowiek, który przyniósł wiadomość. Za moment przełożony bractwa obwieścił, iż ułaskawiono Pepina. Z kolei drugiego skazanego stracono. Następne trzy dni, młodzieńcy oddawali się rozrywkom, starali się o uwagę pięknych dam. Franc i Albert rozstali się około godziny 19, kiedy Albert pobiegł za jakąś damą. Po pewnym czasie, jakiś mężczyzna dostarczył Francowi list, w którym było napisane:
"Mój drogi
Otrzymawszy ten list niniejszy, bądź łaskaw wyjąć z mojego pogilaresu, który znajdziesz w czworokątnej szufladzie kantorka, list kredytowy; a gdyby okazał się niewystarczający, dołącz do niego swój.
Pobiegnij do Torloniego, odbierz natychmiast cztery tysiące piastów i wręcz je oddawcy tego listu.
Ważne, aby suma dotarła do mnie bez chwili opóźnienia.
Nie nalegam więcej, liczę na Ciebie, jak ty na mnie.
P.S. Teraz wierzę w łaski Bandytów.
Albert de Morcerf"
Dalej widniał dopisek, napisany innym stylem:
"Jeśli o szóstej rano cztery tysiące piastów nie będą w moich rękach, o siódmej hrabia Albert żyć przestanie.
Luigi Vampa"
Kiedy Franz przedstawił to pismo Hrabiemu Monte Christo, zwrócił się do niego o pomoc, mówiąc równocześnie, że wie o tym, iż Hrabia utrzymuje kontakt z owym Luigim Vampą. Po tym obaj mężczyźni razem z Peppinem, udali się do groty bandytów. Gdy przywódca bandy ujrzał Hrabiego, natychmiast wyswobodził Alberta. Podczas rozstania, Albert złożył zaproszenie Hrabiemu do swego domu. Monte Christo przyjął zaproszenie, zapowiadając się z wizytą na dzień 21 maja. Tego dnia, o godzinie wpół do jedenastej, pojawił się w domu Alberta, majordomus zapowiedział Hrabiego. W rodzinnym domu rodziny de Morcef, zgromadzili się goście, w celu przywitania Monte Christo, byli to m. in.: Lucjan Debray, Beuchamp, de Chatean -Renaud oraz Maksymilian Morrel. Domostwo, jakie nabył Hrabia Monte Christo, mieścił się w Auteuil przy ulicy Źródlanej 28, w chwili, kiedy dojeżdżali do głównej bramy, Hrabia zauważył dziwny niepokój, który ogarnął Bertuccio. Oddany służący przeraził się na myśl o zamieszkaniu w tym miejscu i wówczas opowiedział pewną historię, która rozegrała się tutaj paręnaście lat wstecz. Którejś jesiennej nocy, wszedł po kryjomu do ogrodu i pierwsze, co pomyślał to ograbić jegomościa, który tędy wchodził, jednak kiedy czekał w gęstwinie, dostrzegł, iż w pokoju mieszczącym się na piętrze, mają miejsce dziwne wydarzenia. Jak się okazało, jedna pani, imieniem Hermina Danglars, powiła syna, którego ojcem był Villeflort. Po pewnej chwili ten człowiek wyszedł przed dom, w ręku trzymał niewielką skrzyneczkę, zaczął kopać obok drzewa dołek i tam ją ukrył, po czym dokładnie zasypał ziemią, a potem wrócił do mieszkania. Ja byłem pewien, że schował tam skarb, niewiele myśląc odkopałem ów pakunek i uciekłem możliwie najdalej od tamtego miejsca. Gdy ją otworzyłem, oniemiałem. W tej skrzynce znajdowało się dziecko zawinięte w pieluchy. Gdy chciałem zostawić tą skrzynkę, zorientowałem się, że dziecko jeszcze żyje. Wziąłem go więc do swego domu i tam razem z siostrą zaczęliśmy go wychowywać, jakby był naszym dzieckiem. Jakie były jego losy? - spytał Hrabia Monte Christo. Wówczas Bertuccio odparł, iż chłopczyk, kiedy dorósł do 15 lat, bardzo się zmienił. Nie zamierzał pomagać w domu, ani też pracować, a któregoś dnia, gdy Bertuccia nie było w domu, zamordował jego siostrę, ukradł oszczędności ich całego życia i zniknął bez śladu. Kiedy Bertuccio skończył opowiadać tę historię, Monte Christo miał już plan zemsty, którą chciał wykonać na Danglarsie oraz Villeforcie. W mieszkaniu w Auteuil, wraz z Hrabią zamieszkała śliczna greczynka. Pojawiała się z nim w operach rzymskich, we Florencji, Mediolanie oraz Madrycie. Hrabia traktował ją niczym księżniczkę, nosiła stroje typowe dla kobiet ze Wschodu, jednak wszystkie jej guziki były wykonane z pereł albo z diamentów, zaś całe szaty przetykane były złotem albo srebrem. Była to kobieta zjawiskowej urody. Hyde była córką niejakiego Alego Tebelina, który był paszą Janiny. Później wyszło na jaw, iż to właśnie jej cała rodzina zginęła, tuż po dokonaniu zdrady jednego oficera imieniem Fernando Monde, który to potem posługiwał się tytułem hrabiego de Morce. Wtedy to Hrabia Monte Christo, dokładnie znał wszelkie sekrety swych nieprzyjaciół i mając obecnie status człowieka światowego, gruntownie wykształconego oraz bardzo zamożnego, miał możliwość w taki sposób pokierować losami tych ludzi, by zapłacili mu za piekło, które go przez nich spotkało.
Dzieje panny Danglars oraz Villeforta, opowiedział podczas balu, jaki wydał w swym majątku, informacją o tym, iż dziecko przeżyło, na zawsze zmieniła ich losy. Co się zaś tyczy Ferdynanda de Morce, dzięki Hyde, która w sądzie przedstawiła całe dzieje jego bogactwa oraz niegodziwości, został on wyrzucony z wytwornej Izby Lordów, zaś jego bogactwa przepadły.
Z kolei Maksymilian Morrel oraz Walentyna, pomimo sporego sprzeciwu ze strony ojca Vileforta, byli ze sobą ogromnie szczęśliwi.
Mercedes zdecydowała się wyjechać z Paryża i powrócić do swego domu, położonego w niewielkiej wiosce w Katalonii, gdzie czekała na powrót syna Alberta, mającego przyjechać z wojska. Z kolei Hrabia Monte Christo, w końcu mógł zaznać szczęścia ze swą ukochaną Hyde.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Sob 11:45, 14 Gru 2024, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kronikarz56
Gubernator
Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 11271
Przeczytał: 188 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 22:39, 14 Gru 2024 Temat postu: |
|
|
Księżniczka Sara opowiada nam kolejną piękną opowieść. Tym razem jednak zmienia nieco klimat i przechodzi do dużo bardziej poważnej literatury. Swoją drogą, uwielbiam powieści Dumasa ojca i chyba na zawsze uwielbiać je będę Sara też je lubiła. Nigdy nie zapomnę wersję z roku 1986, gdzie Sara opowiada Lotce, że wyobraża sobie siebie jako królową uwięzioną w zamku i liczącą na pomoc wiernego muszkietera d'Artagnana, który wraz z wiernymi trzema kompanami zachował wierność i nie zostawi jej w potrzebie. Genialna była ta scena Przy okazji, przypomina mi się to, w jaki sposób ocenił ojciec Sary swoją jedynaczkę. Ona nie czyta książki, ona je wręcz pożera. He he he. Skąd ja to znam? Opowieść o losach hrabiego Monte Christo jest do dzisiaj uwielbiana przez filmowców, czego dowodzi najnowsza adaptacja, która chociaż chwilami nieco za mroczna, to jednak naprawdę była udana i czuć było w niej klimat oryginalnej książki. Oczywiście żadna filmowa wersja, nawet serialowa nie zachowała pełnej wierności oryginałowi i zawsze coś musiała pozmieniać. Ale mimo to, każda z nich jest równie ciekawa i wartościowa, może właśnie dlatego, że każda wprowadza jakieś zmiany, twórcy wykazują się kreatywnością i pomysłowością, która bynajmniej nie psuje opowieści i niekiedy dodaje im uroku. Poza tym, dzięki temu każda z adaptacji, a przynajmniej dotyczy to tych, które znam, pomimo zmian w fabule względem książki, a może właśnie dzięki nim stanowi osobną opowieść ciekawą samą w sobie. Ja osobiście lubię każdą z nich i chętnie do nich wracam, najlepiej zrobić sobie tydzień z hrabią Monte Christo i oglądać je po kolei i porównywać. Ciekawe, czy Sarze by się ten pomysł spodobał Ale wracając do książki, to jedna z moich ukochanych powieści, nie jestem pewien, czy wręcz nie ulubiona ze wszystkich. Opowieść o zemście, sprawiedliwości, miłości, przyjaźni, walce ze złem, karaniu niegodziwców i jak daleko można się w tej walce i tym karaniu posunąć. Powieść umieszczona swego czasu na kościelnym Indeksie Ksiąg Zakazanych, co bynajmniej nie zniszczyło jej sukcesu, a wręcz go pogłębiło Powieść równie wspaniała, co trylogia o muszkieterach, stojąca na równi z tą trylogią w moich oczach i dzieło, do którego wracałem już wiele razy i jeszcze wiele razy wracać będę. A co do adaptacji, widzę tu zdjęcie z naszej ulubionej adaptacji, w której twórcy najmocniej sobie poswawolili z wyobraźnią. Ale nie zepsuli w ten sposób opowieści i jej uroku, ale po prostu wymyślili ją na nowo. Do tego z najpiękniejszą i najseksowniejszą Mercedes w historii kina Lubię tę wersję i te kultowe cytaty, na czele ze zdaniem, iż zdaniem pewnego wojskowego i ex-cesarza możemy być w życiu królem albo pionkiem
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ZORINA13
Administrator
Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11914
Przeczytał: 192 tematy
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z peublo Los Angeles
|
Wysłany: Pon 10:52, 16 Gru 2024 Temat postu: Księżniczka Sara |
|
|
-Jaką bajkę dziś opowiesz Saro ?
O sześciu łabędziach (Sześć łabędzi)
Bajki braci Grimm
Pewien król polował w wielkim w wielkim borze, i tak się zapędził za zwierzyną, że ludzie jego zostali gdzieś daleko za nim. Kiedy nadszedł wieczór, przekonał się, że zbłądził, i w żaden sposób nie mógł znaleźć wyjścia z lasu. Nagle zobaczył starą kobietę z trzęsącą się głową, która zbliżała się ku niemu; była to czarownica.
- Miła kobieto - rzekł do niej król - czy nie moglibyście mi pokazać drogi przez las?
- O, tak, królu panie - odparła kobiecina - mogę, lecz postawię ci warunek, jeżeli go nie spełnić, to się z tego lasu nigdy nie wydostaniesz i będziesz musiał umrzeć z głodu.
- Cóż to za warunek? - zapytał król.
- Mam jedną córkę - rzekła stara - jest ona tak piękna, że drugiej takiej nie ma na świecie, i godna jest zostać żoną króla; jeżeli zechcesz, królu, wziąć ją za żonę, to wskażę ci drogę przez las.
Król musiał się zgodzić i staruszka zaprowadziła go do swego domku, gdzie przy ogniu siedziała jej córka. Przywitała króla, jakby już czekała na niego, a krój ujrzał, że była ona bardzo piękna, ale jemu nie podobała się i patrzył na nią z jakimś przejmującym lękiem. Kiedy posadził dziewczę obok siebie na koniu, staruszka pokazała mu drogę i król wrócił do swego zamku, gdzie wkrótce odbyło się wesele.
Król był już niegdyś żonaty i miał z pierwszej żony siedmioro dzieci, sześciu chłopców i jedną dziewczynkę, które kochał nade wszystko na świecie. Ponieważ obawiał się, że macocha może być dla nich niedobra i dokuczać im, przeto wysłał dzieci do pięknego, samotnego zamku, który stał w gęstym borze. Zamek ten był tak ukryty i tak trudno było znaleźć doń drogę, że sam król nie mógłby do niego trafić, gdyby nie pewna wróżka, która mu dała kłębek nici o cudownych właściwościach: kiedy go król rzucał przed siebie, wtedy kłębek sam się rozwijał i wskazywał mu drogę. Król tak często odwiedzał swoje dzieci, że zwróciło to uwagę królowej; była ona kobietą ciekawą i chciała wiedzieć, co król robił sam w lesie. Dała więc służącym króla dużo pieniędzy, a ci zdradzili jej tajemnicę i powiedzieli także o cudownym kłębku, który sam wskazuje drogę. Nie mogła już teraz królowa zaznać spokoju, dopóki nie wyśledziła, gdzie król chowa kłębek, potem uszyła białe jedwabne koszulki, a ponieważ nauczyła się od matki czarodziejskich sztuk, wszyła do każdej z nich pewne zaklęcie.
Kiedy pewnego razu król pojechał na polowanie, wzięła królowa koszulki i poszła do lasu, a kłębek wskazywał jej drogę. Gdy dzieci ujrzały, że się ktoś do nich zbliża, myślały, że to ich kochany ojczulek, i radośnie wybiegły na spotkanie. Wówczas królowa rzuciła na nie koszulki, a kiedy te dotknęły ich ciała, dzieci zamieniły się w łabędzie i uniósłszy się nad lasem pofrunęły hen w dal.
Królowa wróciła do domu, zadowolona bardzo, że się pozbyła swoich pasierbów. Ale dziewczynka nie wybiegła z braćmi na spotkanie i królowa nic o niej nie wiedziała. Następnego dnia król poszedł odwiedzić swoje dzieci, ale nie zastał w zamku nikogo prócz córeczki.
- Gdzie są twoi bracia? - zapytał.
- Ach, drogi ojcze-odparło dziewczę - pofrunęli i zostawili mnie samą - i opowiedziała mu, że widziała ze swego okienka, jak bracia nagle zamienili się w łabędzie i pofrunęli przez las, i pokazała mu pióra, które wyleciały im ze skrzydeł i opadły na ziemię, a które ona podniosła.
Król był zrozpaczony, ale nie podejrzewał królowej o tak zły czyn, a ponieważ obawiał się, że i córkę może mu ktoś porwać, przeto chciał ją stamtąd zabrać. Ale dziewczynka strasznie się bała macochy i błagała króla, żeby jej pozwolił pozostać w zamku choć jedną jeszcze noc.
Dobra siostrzyczka postanowiła niezwłocznie odszukać braci i kiedy król zostawił ją samą, opuściła zamek i poszła przez las prosto przed siebie. Szła tak przez całą noc i cały następny dzień, aż już nie mogła iść dalej ze zmęczenia. Wtem ujrzała samotny domek, a kiedy weszła, znalazła się w izdebce, w której stało sześć łóżeczek. Dziewczynka nie chciała jednak położyć się do żadnego z nich, lecz wlazła pod jedno łóżeczko, położyła się na twardej podłodze, aby tak spędzić noc. Ale gdy tylko słońce zaszło, usłyszała jakiś szum i sześć łabędzi wleciało przez okno. Usiadły na podłodze i zaczęły na siebie dmuchać i pozdmuchiwały sobie pióra, a skórka zeszła z każdego z nich jak koszulka. Królewna przyjrzała się im i poznała swoich braci. Ucieszyła się bardzo i wyszła spod łóżka. Bracia również ucieszyli się bardzo, kiedy ujrzeli swoją siostrzyczkę, ale niedługo trwała ta radość.
- Nie możesz tu pozostać - rzekli do niej chłopcy - jest to jaskinia zbójecka, gdy zbójcy wrócą do domu i ciebie tu znajdą, natychmiast cię zamordują.
- A czyż wy mnie nie możecie obronić? - zapytała siostrzyczka.
- Nie - odparli bracia - gdyż tylko na kwadrans po zachodzie słońca możemy przybrać ludzką postać, a po piętnastu minutach znowu zmieniamy się w łabędzie.
Dziewczynka zapłakała i rzekła:
- Czyż nie można już was ocalić z tego czaru?
- Ach nie - odparli - warunki do spełnienia są za trudne. Musiałabyś przez sześć lat nie mówić ani się nie uśmiechać i musiałabyś przez ten czas zrobić dla nas sześć koszulek z astrów. Jeśli powiesz choć jedno słowo, cały twój trud na nic.
Ledwie bracia wyrzekli to, minęło właśnie piętnaście minut i królewicze zamieniwszy się znowu w łabędzie wyfrunęli przez okno.
Dziewczynka postanowiła za wszelką cenę uratować braci, chociażby miała to życiem przypłacić. Wyszła z domku i udała się prosto przed siebie w głąb lasu, położyła się pod drzewem i tak spędziła noc. Następnego dnia nazbierała dużo kwiatów i usiadłszy na drzewie zaczęła je zszywać. Mówić nie miała do kogo, a śmiać się nie miała najmniejszej ochoty. Siedziała więc na drzewie i pracowała pilnie.
Kiedy już tak długi czas siedziała, zdarzyło się, że król tego kraju przybył do lasu na polowanie i myśliwi podeszli aż pod drzewo, na którym siedziała dziewczynka. Gdy ją spostrzegli, zawołali:
- Kim jesteś? - ale nie otrzymali odpowiedzi.
- Zejdź do nas, my ci nic złego nie zrobimy! - rzekli.
Lecz ona potrząsała tylko głową, a kiedy nie odchodzili i nadal zarzucali ją pytaniami, zdjęła z szyi złoty łańcuch i rzuciła im, myśląc, że ich tym zadowoli. Ale oni nie odchodzili, więc rzuciła im złoty pasek, a kiedy i to nie pomogło, rzuciła im podwiązki i wszystko, co jeszcze posiadała. Została już w samej koszulce. Ale strzelcy nie mieli zamiaru odejść, weszli na drzewo, zdjęli dziewczę i zaprowadzili je do króla.
Król zapytał:
- Kim jesteś? Co robisz na drzewie? - ale dziewczynka nie odpowiedziała.
Pytał ją we wszystkich językach, jakie znał, ale ona wciąż milczała jak ryba. A że była bardzo piękna, więc uczuł król wielką miłość ku niej. Okrył ją swym płaszczem, posadził obok siebie na koniu i pojechał z nią do zamku. Tam kazał ją ubrać w złociste szaty i klejnoty, a uroda jej jaśniała jak dzionek słoneczny. Lecz ani słowa nie można było z niej wydobyć. Król posadził ją obok siebie za stołem, a zachowanie jej i delikatne obejście tak mu się podobały, że zachwycony rzekł:
- Ją jedną pragnę poślubić i nie chcę innej żony za nic na świecie!
Po kilku dniach odbył się ślub.
Ale król miał złą matkę, która była bardzo niezadowolona z tego małżeństwa i oczerniała ciągle młodą królową.
- Kto wie, kim jest ta niemowa! Na pewno nie jest godna być żoną króla.
Kiedy po roku młoda królowa powiła syna, zła starucha wykradła jej w nocy dziecko, a usta jej wysmarowała krwią. Potem udała się do króla i powiedziała mu, że żona jego jest ludożerczynią i że zjadła własne dziecko. Król nie chciał dać temu wiary i nie pozwolił jej uczynić żadnej krzywdy. Młoda królowa zaś siedziała wytrwale i szyła nadal koszulki dla braci, nie zwracając na nic więcej uwagi.
Kiedy po raz drugi powiła ślicznego chłopczyka, zła teściowa znowu go skradła i znowu natarła jej usta krwią. A król i tym razem nie chciał w to uwierzyć i rzekł:
- Za bardzo jest ona bogobojna i dobra, żeby mogła taki czyn popełnić; gdyby biedaczka umiała mówić, na pewno by się wytłumaczyła i prawda wyszłaby na jaw.
Lecz kiedy po raz trzeci królowa powiła syna, a stara znów ją oskarżyła, nie mógł już król inaczej postąpić i musiał swą żonę oddać pod sąd, a ten skazał ją na śmierć przez spalenie.
Gdy nadszedł dzień, w którym miano wykonać wyrok, był to zarazem ostatni dzień tych sześciu lat, podczas których nie wolno jej było mówić ani śmiać się, przez co oswobodziła swych ukochanych braci ze strasznego zaklęcia. Wszystkie koszule były gotowe, tylko przy ostatniej brakowało jeszcze lewego rękawa. Kiedy młodą królową prowadzono na miejsce kaźni, miała ona zarzucone na ramię owe koszule, a kiedy stała na stosie i miano go już podpalić, nadleciało nagle sześć łabędzi, które otoczyły stos. Ich siostra wiedziała, że chwila odczarowania jest bliska, i serce biło jej radośnie. Potem każdy z nich zbliżył się do niej, tak iż mogła mu zarzucić koszulę, a kiedy to się stało, opadły z nich łabędzie pióra, a przed oczyma wszystkich stało sześciu młodzieńców, tylko najmłodszy miał zamiast lewego ramienia łabędzie skrzydło. Długo całowali się i ściskali, a młoda królowa podeszła do swego męża, który stał opodal zdumiony i wzruszony, i przemówiła:
- Drogi mężu, teraz mogę już mówić i oświadczyć ci, że oskarżono mnie fałszywie i jestem niewinna!
I opowiedziała mu o złym czynie starej królowej, która porwała jej trzech synów i gdzieś ukryła. Wtedy ku wielkiej radości króla odnaleziono trzech jego synków, a zła teściowa została za karę spaloną na popiół na stosie.
A król i królowa żyli odtąd w szczęściu i radości.
* * * * *
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Pon 10:54, 16 Gru 2024, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kronikarz56
Gubernator
Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 11271
Przeczytał: 188 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 17:05, 16 Gru 2024 Temat postu: |
|
|
Sara powraca do świata baśni braci Grimm. Tym razem poznajemy opowieść o sześciu łabędziach, czyli o książętach zaklętych w ptaki, które odczarowuje ich młodsza siostra. Naprawdę bardzo ciekawa historia, choć chwilami bardzo smutna i groźna. Bo opowiada ona o walce ze złem, o miłości i o tym, że musi ona wiele poświęcić, aby osiągnąć cel. Ta baśń jest też przykładem tego, jak brutalny potrafi być świat baśni i jak okrutnie postępują tam czarne charaktery i ile potrafią wycierpieć główni bohaterowie, zanim ostatecznie osiągną zwycięstwo. I niech ktoś powie, że bajki są lekkie i bezpieczne. O nie! Pierwsze bajki świata wcale takie nie były. Sara przypomina nam o tym swoimi opowieściami. Czy jednak to oznacza, że powinniśmy przestać kochać świat baśni? Skądże znowu! Po prostu powinniśmy o tym pamiętać, że podobnie jak w naszym świecie, było w nim zawsze dobre i zło, a zło niekiedy triumfowało pewien czas i krzywdziło bardzo mocno tych dobrych bohaterów, zanim oni osiągnęli ostateczne zwycięstwo. Z tym, że świat baśni ma jednak pewną przewagę: dobro w nim zwycięża nad złem, choć niekiedy, a może nawet bardzo często robi to w sposób niesamowicie brutalny, niewiele różniący się od metod, jakie stosują ci źli. Jakże to inny obraz od cukierkowego obrazu tworzonego przez obecne bajki, a zwłaszcza te Disneya A przy okazji, warto zaznaczyć, że baśń o braciach zaklętych w ptaki i odczarowanych przez siostrę ma kilka różnych wariacji. Jedną z pierwszych stworzył Hans Christian Andersen i jest tam mowa o dwunastu łabędziach i siostrze, którą poślubia młody król i intrygach w nią wymierzonych przez... arcybiskupa. Tam też jest motyw szycia przez bohaterkę koszul z pokrzyw, co się staje bezpośrednią przyczyną oskarżenia bohaterki o czary i też wszystko w ostatniej chwili kończy się happy endem. Bracia Grimm dają nam aż trzy wersję. Jedna to ta o sześciu łabędziach, wyżej przytoczona, niemalże taka sama, jak wersja Andersena, różniąca się drobnymi szczegółami. Druga to wersja z dwunastoma krukami, gdzie klątwę na książąt rzuca ich chory psychicznie ojciec, marzący o córce i tam siostra niechcący przyczynia się do rzucenia na nich czaru, zrywając czarodziejskie kwiaty, które po zerwaniu zamieniły jej braci w ptaki, o czym ona nie wiedziała. I tam dziewczyna musi podróżować po świecie i milczeć cały czas i dopiero po odbyciu całej podróży z zachowaniem milczenia, wreszcie zdejmuje z nich czar. I jeszcze jest wersja o braciach zamienionych w łabędzie przez przekleństwo wypowiedziane przez ich ojca za to, że zamiast iść po wodę na chrzest dla siostry, zaczęli się wygłupiać. I potem siostra, gdy jest nastolatką, przechodzi kilka prób i zdejmuje z nich czar. Historia ta doczekała się wersji słowiańskiej, gdzie połączono ze sobą wersje z łabędziami i krukami. Bracia są zamienieni w kruki przez klątwę ojca, siostra próbuje im pomóc, poślubia króla i rodzi mu dzieci, które porywa jej podła teściowa i porzuca w lesie, ale synków jej ratują bracia dziewczyny, którzy w nocy są ludźmi i opiekują się nimi, a gdy klątwa zostaje zdjęta, wracają do ludzkiej postaci, oddają siostrze jej dzieci, a zła teściowa zostaje wypędzona. Ciekawe, swoją drogą, że jedna baśń posiada aż tyle wariacji, czyż nie? I ciekawe, czy księżniczka Sara zna je wszystkie
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ZORINA13
Administrator
Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11914
Przeczytał: 192 tematy
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z peublo Los Angeles
|
Wysłany: Wto 11:54, 17 Gru 2024 Temat postu: Księżniczka Sara |
|
|
-Co nam dziś opowiesz Saro ?
Bajka o tym, co wyruszył, by nauczyć się bać
Bajki braci Grimm
Pewien ojciec miał dwóch synów, starszy z nich był mądry i rozumny, a i znał się na wszystkim, młodszy zaś był głupi, niczego nie umiał pojąć ani się nauczyć, a gdy ludzie go widzieli, mówili: ten ci dopiero będzie brzemieniem dla ojca!" gdy coś trzeba było zrobić, to zawsze musiał to robić ten starszy, a gdy ojciec kazał mu późno po coś, ba czasem nawet w nocy, a droga wiodła przez cmentarzyk na kościelnym dziedzińcu albo inne ponure miejsce, odpowiadał zawsze, "O nie, ojcze, nie pójdę tam, straszno mi!" bo po prostu się bał. A czasem, gdy wieczorami opowiadano przy ogniu historie, przy których włos się jeży, słuchacze mawiali, "Och, straszno mi!" Młodszy siedział w kącie i wszystkiego słuchał, a nie mógł pojąć, o co w tym chodzi. "Zawsze mówią: straszno mi! A mi nie straszno. Pewnie to jakaś sztuka, z której nic nie rozumiem."
Zdarzyło się, ojciec raz rzekł do niego "Słuchaj, ty tam w rogu, rośniesz i robisz się silny, musisz się czegoś nauczyć, czym będziesz zarabiał na chleb. Popatrz jak twój brat się stara, lecz przy tobie chmiel i słód są stracone." – "Ach, Ojcze," odpowiedział, "Chciałbym się czegoś nauczyć. Gdyby się dało, chciałbym się nauczyć, żeby mi też strasznie bywało. Nic z tego nie rozumiem." Starszy się uśmiał, gdy to usłyszał, i pomyślał sobie "Drogi Boże, ale głupek z mojego brata, nic z niego nie będzie, co ma być haczykiem, musi się zawczasu skrzywić." Ojciec westchnął i odpowiedział mu. "Strachu, nauczysz się tego, ale na chleb tym nie zarobisz."
Wkrótce potem dom odwiedził kościelny. Ojciec skarżył się na swą biedę i opowiedział, jak marnie jego młodszy syn został obdarzony przez naturę, nie znał się na niczym i niczego nie mógł się nauczyć. "Pomyślcie tylko, gdy go zapytałem, jak chce zarabiać na chleb, zażyczył sobie, nauczyć się bać." – "Jeśli tylko tyle," odpowiedział kościelny, "może uczyć się u mnie, dajcie go mi, ja już go ostrugam." Ojciec był zadowolony, bo sobie pomyślał "Chłopaka się troszkę przystrzyże." Kościelny zabrał go do domu, on zaś musiał dzwonić dzwonem. Po paru dnia zbudził go o północy, kazał mu wstać, wejść na kościelną wieżę i dzwonić. "Nauczysz się, co to jest strach," pomyślał, zakradł się przodem, a gdy chłopak był na górze i się odwrócił by chwycić za linę od dzwonu, zobaczył na schodach, naprzeciw dziury z której uchodził dźwięk, białą postać. "Kto tam?" zawołał, lecz postać nie odpowiedziała, nie ruszyła się ni drgnęła. "Odpowiedz," zawołał chłopiec, "albo sprawię, że sobie pójdziesz. Nie masz tu nocą nic do roboty." Kościelny jednak ani się ruszył, by chłopak pomyślał sobie, że jest duchem. Chłopak zawołał drugi raz "Czego tu chcesz? Mów, jeśli jesteś porządnym chłopem, albo zrzucę cię ze schodów." Kościelny pomyślał "On nie myśli o tym poważnie," nie dobył z siebie głosu, stał tam jak kamień. Zawołał więc chłopak trzeci raz, a gdy i tym razem było to daremne, rozpędził się i zrzucił ducha ze schodów, że ten spadł dziesięć stopni w dół i zatrzymał się w rogu. Potem zadzwonił dzwonem i nie mówiąc słowa poszedł do domu, położył się do łóżka i spał jak przedtem. Żona kościelnego czekała jakiś czas na swojego męża, lecz ten nie jakoś nie wracał. W końcu obleciał ją strach, zbudziła chłopca i zapytała "Nie wiesz, gdzie jest mój mąż? Poszedł przed tobą na wieżę." - "Nie," odpowiedział chłopak, "ale stał tam ktoś przed dziurą, z której dźwięk uchodzi, na schodach, a że nic nie mówił, a i odejść nie chciał, pomyślałem, że to jakiś łobuz i spuściłem go na dół. Idźcie, a zobaczycie, czy to był on. Jeśli tak to mi przykro." Kobieta wyskoczyła co sił i znalazła swego męża, który leżał w rogu i jęczał złamawszy nogę.
Zniosła go na dół i pospieszyła z wielkim krzykiem do ojca chłopaka. "Wasz chłopak," zawołała, "Wyrządził wielkie nieszczęście. Zrzucił mojego męża ze schodów, że aż nogę złamał. Zabierzcie tego nicponia z naszego domu." Ojciec wystraszył się, przybiegł do syna i złajał go. "Cóż to za bezbożne figle, pewni zły je tobie podszepnął." – "Ojcze," odpowiedział, "Posłuchajcie tylko, jestem niewinny. Stał tak w nocy, jak ktoś, kto ma złe zamiary. Nie wiedziałem, kto to był i trzy razy go napomniałem by mówił lub odszedł." – "Ach," rzeką ojciec, " Z tobą doznam jeszcze nieszczęścia, zajdź mi z oczu, nie chcę cię więcej widzieć." – "Dobrze ojcze, poczekajcie tylko, aż nadejdzie dzień, a pójdę sobie, by nauczyć się bać, posiądę sztukę, która mnie wykarmi." – "Ucz się, czego chcesz," rzekł ojciec, "Mi jest wszystko jedno. Masz tu pięćdziesiąt talarów i idź z nimi w świat, tylko nie mów nikomu, skąd jesteś i kto jest twoim ojcem, bo musiałbym się ciebie wstydzić." – "Dobrze, ojcze, jak chcecie, jeśli nie chcecie nic więcej, z będę to miał na uwadze."
Gdy wstał dzień, chłopak wsadził swoje pięćdziesiąt talarów do kieszeni, wyszedł na wielką drogę i mówił do siebie "Gdybym się był bał, gdybym się był bał!" Podszedł wtedy do niego jakiś człowiek, który słyszał, rozmowę, jaką chłopak prowadził sam ze sobą, a gdy byli kawałek dalej, skąd można już było widzieć szubienicę, człek ów rzekł do niego "Widzisz, tam jest drzewo, gdzie siedmiu weseliło się z córką powroźnika, a teraz uczy się fruwać. Usiądź pod nimi i czekaj, aż przyjdzie noc. Nauczysz się bać." – "Jeśli nic więcej do tego nie trzeba," odpowiedział chłopak, "To łatwizna, a jeśli nauczę się szybko bać, dostaniesz moje pięćdziesiąt talarów, przyjdź jutro rano do mnie." Poszedł więc chłopak do szubienicy, usiadł pod nią i czekał, aż nadejdzie wieczór." A że było mu zimno, rozpalił sobie ognisko, lecz koło północy nadszedł tak zimny wiatr, że mimo ognia nie chciało się zrobić ciepło. Wiatr uderzał wisielcami jeden o drugiego, bujali się tam i z powrotem, a on pomyślał sobie "Zimno ci tu na dole przy ogniu, ależ muszą marznąć i bujać się ci na górze." A ponieważ nosił w sobie współczucie, przystawił drabinę, wszedł do góry, odwiązał jednego po drugim i całą siódemkę ściągną na dół. Potem podsycał ogień, dmuchał, i poustawiał ich dookoła, żeby się ogrzali. Lecz oni siedzieli tak i ani się ruszyli. Tymczasem ogień przeszedł na ich ubrania. Rzekł więc "Uważajcie, bo zaraz was znowu powieszę." Lecz nieboszczyki nie słuchały, milczały, a płonące łachy wcale im nie przeszkadzały. Rozzłościł się więc i rzekł "Jeśli nie będziecie uważać, to nie mogę wam pomóc, nie chcę się z wami spalić," i powiesił ich rządkiem z powrotem. Potem usiadł przy ogniu i zasnął, a następnego ranka, przyszedł do niego ów człek. Chciał od niego pięćdziesiąt talarów i rzekł "No, już wiecie, co to strach?" – "Nie," odpowiedział, "skąd mam wiedzieć? Ci na górze nie otwierali pysków, a byli tak durni, że łachy, które mięli na ciele, im się poprzypalały, a oni nic." Widział tedy człek ów, że nie odejdzie z pięćdziesięcioma talarami, poszedł sobie i rzekł "takiego jeszcze nie widziałem."
Chłopak ruszył swoją drogą i znów zaczął mówić do siebie "Ach, gdyby umiał się bać! Ach, gdybym umiał się bać!" Usłyszał to pewien woźnica, który szedł za nim, i zapytał go "Ktoś ty?" – "Nie wiem," odpowiedział chłopak. Woźnica zapytał go znowu "Skąd jesteś?" – "Nie wiem." – "A kto jest twoim ojcem?" – "Nie mogę tego powiedzieć." – "Co ty tam mruczysz ciągle pod nosem?" – "Ach," odpowiedział chłopak, "Chciałbym umieć się bać, ale nikt mnie nie chce nauczyć." – "Przestań głupio gadać," rzekł woźnica, "Chodź ze mną, zobaczymy, gdzieś cię ulokuję." Chłopak poszedł z woźnicą, a wieczorem doszli do gospody, gdzie chcieli przenocować. Przed wejściem do izby rzekł głośno raz jeszcze "Gdybym się bał! Gdybym się bał!" Gospodarz, który to usłyszał, uśmiał się i rzekł "Jeśli na to macie ochotę, jest po temu dobra okazja." – "Ach, milcz lepiej," rzekła jego żona, "Już niejeden wścibski człek życiem za to zapłacił, byłaby wielka szkoda tych pięknych oczu, gdyby nie mogły dłużej patrzeć na światło dnia." Chłopak rzekł jednak "Choćby nie wiem, jakie to było trudne, chcę się tego nauczyć, dlatego ruszyłem w drogę." Nie dawał gospodarzowi spokoju, aż ten opowiedział mu, że niedaleko stoi zaklęty zamek, gdzie można się było bez trudu nauczyć, co to jest strach, gdyby kto ważył się czuwać w nim trzy noce. Król obiecał temu, kto się na to waży, swoją córkę za żonę, a jest ona najpiękniejszą dziewicą pod słońcem- W zamku są też wielkie skarby, strzeżone przez złe duchy, które się uwalniają i mogłyby z biedaka uczynić bogatego. Już wielu próbowało tam wejść, ale jeszcze żaden nie wyszedł. Poszedł więc chłopak następnego ranka przed oblicze króla i rzekł "Jeśli mi pozwolicie, będę czuwał przez trzy noce w zaklętym zamku. Król spojrzał na niego, a że mu się spodobał, rzekł "Możesz prosić po trzykroć, a muszę to być martwe rzeczy. Możesz je zabrać na zamek." On zaś odpowiedział więc "Proszę więc o ogień i tokarkę z nożem.
Król kazał mu to zanieść do zamku za dnia. Gdy miała już nadejść noc, chłopak poszedł do niego, rozpalił sobie w komnacie jasny ogień, postawił obok tokarkę z nożem i usiadł na niej. "Ach, gdybym się bał!" rzekł, "ale tu też się tego nie nauczę." Koło północy chciał podsycić ognia, a gdy do niego dmuchnął , krzyknęło coś z kąta "au, miau, ale nam zimno!" – "Głupcy zawoła, "co tak krzyczycie, chodźcie, usiądźcie przy ogniu i się ogrzejcie." A gdy to rzekł, przyszły dwa czarne koty wielkimi susami, usiadły po obu jego stronach i patrzyły nań dziko swymi ognistymi oczyma. Po chwili, gdy się ogrzały, rzekły "Kamracie, pogramy w karty?" – "Czemu nie?" odpowiedział, "ale pokażcie mi najpierw wasze łapy." Wyciągnęły więc pazury. "Ach," rzeką, "Ale macie długie pazury, muszę je najpierw obciąć." Chwycił je więc za kark, podniósł do tokarki i przykręcił im łapy. "Popatrzyłem wam na paluchy," rzekł "i przeszły mi ochota na grę w karty," zatłukł je i wyrzucił do wody. Ledwo uspokoił tę dwójkę, a ze wszystkich kątów powyłaziły czarne koty i czarne psy na żarzącym się łańcuchu, wciąż więcej i więcej, tak że nie miał już ujścia. Krzyczały strasznie, deptały po ogniu, porozwalały go i chciały ugasić. Patrzył na to przez chwilę w spokoju, ale wkrótce było mu tego za wiele, chwycił za nóż i zawołał "Jazda stąd, motłochu," i ruszył na nich siekąc. Część uskoczyła, innych zabił i wyrzucił do stawu. Gdy wrócił dmuchnął w żar, a ogień na nowo się rozpalił. Ogrzał się, a gdy tak siedział, oczy same poczęły się zamykać i nabrał ochoty na sen. Rozejrzał się, a w kącie ujrzał wielkie łoże, "A to mi się udało," rzekł i położył się do niego. Gdy już miał zamykać oczy, łóżko zaczęło jeździć, a jeździło po całym zamku.. "I dobrze," rzekł, "całkiem dobrze." A łoże jechało, jakby zaprzęgnięte w sześć koni było, po progach i schodach, w górę i w dół. Nagle hop, przewróciło się, górą do dołu, że leżało na nim jak góra. Lecz on cisnął pierzyny i poduszki w górę, wyszedł i rzekł "Teraz niech jedzie, kto ma ochotę." Położył się przy ogniu i spał, aż nastał dzień. Z rana przybył król, a gdy zobaczył, jak leży na ziemi, pomyślał, że suchy go ubiły i że jest martwy. Rzekł wtedy "Szkoda tego pięknego człowieka." Usłyszał to chłopak, wstał i rzekł "Tak daleko jeszcze nie zaszło!" Król się dziwi, ucieszył sił się i zapytał, jak mu poszło. "Dobrze," odpowiedział, "Minęła jedna noc, dwie następne też miną." Gdy przyszedł do gospodarza, ten zrobił wielkie oczy. "Nie myślałem," rzekł, "że cię jeszcze zobaczę przy życiu, nauczyłeś już się bać?" – "Nie," rzekł, "Wszystko daremnie, gdyby ktoś tylko mógł mi to powiedzieć!"
Drugiej nocy znowu poszedł na zamek, usiadł przy ogniu i zaczął od nowa swą starą pieśń "Ach, gdybym się bał!" gdy nadeszła północ, usłyszał hałas i łoskot, zrazu cichy, potem coraz głośniejszy, aż wreszcie znów zrobiło się ciszej, w końcu przybiegła po kominie połowa człowieka z głośnym krzykiem i upadła przed nim. "Hej!," zawołał, "brakuje drugiej połowy, tego jest za mało." Hałas znów rozpoczął się od nowa, to coś szalało i wyło, spadła też druga połowa. "Czekajcie," rzekł, "muszę troszkę podmuchać w ogień." Gdy to zrobił i znów się rozejrzał, oba kawałki połączyły się w jeden, siedział tam straszny typ na jego miejscu. "tak się nie zakładaliśmy," rzekł chłopak, "ławka jest moja." Człek ów chciał go odpędzić, ale chłopak nie dał sobie w kaszę dmuchać, zwalił go przemocą i usiadł na swoim miejscu. Wtedy pospadał więcej takich typków, jeden po drugim, powyciągali dziewięć trupich piszczeli i dwie trupie główki, poustawiali i grali w kręgle. Chłopak też nabrał ochoty i zapytał" Słuchajcie, mogę z wami?" – "Tak, jeśli masz pieniądze." – "Pieniędzy mam dość," odpowiedział, "ale wasze kule nie są dość okrągłe." Wziął więc trupie główki, ułożył na tokarce i je zaokrąglił. "No, teraz będę się lepiej turlać," rzekł, "Hej, do zabawy!" Grał z nimi i stracił co nieco pieniędzy, lecz gdy wybiła dwunasta, wszystko zniknęło u oczu. Położył się i zasnął w spokoju. Następnego przyszedł król i chciał się wszystkiego dowiedzieć. "Jak poszło ci tym razem?" zapytał. "Grałem w kręgle," odpowiedział, "przegrałem parę halerzy." – "I nie bałeś się?" – "Ach, co tam," rzekł, "ubawiłem się. Gdybym tylko umiał się bać!"
Trzeciej nocy znowu usiadł na swej ławce i rzekł ponuro "Gdyby tylko umiał się bać!" gdy zrobiło się późno, przyszło sześciu wielkich typów i wniosło trumnę. Rzekł więc "ha ha, to na pewno mój kumoś, który umarł przed paroma dniami," pokiwał palcem i zawołał "Chodź no kumosiu, chodź," postawili trumnę na ziemi, a on podszedł do niej i zdjął wieko. "Leżał tam nieżywy człek. Pomacał jego twarzy, ale była zimna jak lód. "Czkaj," rzekł, "trochę cię ogrzeję," podszedł do ognia, ogrzał swoją dłoń i położył mu na twarzy, lecz trup pozostał zimny. Wyciągnął go zatem, usiadł przy ogniu i położył go na swym łonie, nacierał mu ręce, żeby krew znów zaczęła krążyć. A gdy i to nie pomagało, wpadł na pomysł "gdy dwóch leży w łóżku, to ogrzewają się wzajemnie," zaciągnął go do łóżka i położył się koło niego. Po chwili trup zrobił się ciepły i zaczął się ruszać. Rzekł wtedy chłopak "Widzisz, kumosiu, nie ogrzałem cię?!" Trup się podniósł i zawołał "Teraz cię uduszę." – "Co," rzekł, "to tak mi dziękujesz? Zraz znowu trafisz do trumny," uniósł go, wrzucił do środka i zamknął wieko. Przyszło wtedy sześciu typów i go odnieśli. "Jakoś się nie boję," rzekł, "tu nie nauczę się tego do końca życia."
Wtedy wszedł człowiek, a był większy od wszystkich innych, wyglądał straszliwie, lecz był stary i miał długą, białą brodę. "O ty łotrze," zawołał, "Teraz nauczysz się bać, bo umrzesz." – "Nie tak szybko," odpowiedział chłopak, "Jeśli mam umrzeć, to musisz mnie dostać." – "Już ja cię złapię," rzekł potwór. "Powoli, powoli, nie szykuj się tal, jestem tak silny jak ty, a może jeszcze silniejszy." – "Zobaczymy," powiedział stary, " jeśli jesteś silniejszy, to cię puszczę, chodź, spróbujemy." Poprowadził go przez ciemne korytarze, do kowalskiego ogniska, wziął siekierę i wbił kowadło jednym uderzeniem w ziemię. "Umiem to lepiej," rzekł chłopak i podszedł do drugiego kowadła, stary stanął koło niego i chciał się przyjrzeć, a jego biała broda zwisała. Chłopak złapał za siekierę, przeciął kowadło na pół jednym ciosem i zaklinował w nim brodę starego. "mam cię," rzekł chłopak, "Teraz twoja kolej umrzeć." Potem złapał za żelazny pręt i walił starego, aż ten począł jęczeć i prosił, żeby przestał. Chciał mu dać wielkie bogactwa. Chłopak złapał za siekierę i go wypuścił. Stary poprowadził go z powrotem do zamku i pokazał w piwnicy trzy skrzynie pełne złota. "Z tego," rzekł, "część jest dla biednych, druga dla króla, a trzecia dla ciebie." Wybiła właśnie dwunasta i duch znikł, a chłopak stał tak w ciemności. "Jakoś wyjdę," rzekł, szedł po omacku, znalazł drogę do komnaty i zasnął przy swoim ognisku. Następnego ranka przyszedł król i rzekł "Pewnie się nauczyłeś, co to strach?" – "Nie," odpowiedział, Co to takiego? Mój zmarły kum tu był, przyszedł pewien brodaty człek i pokazał mi dużo pieniędzy, ale co to jest strach, nikt mi nie powiedział." Król zaś rzekł "Wybawiłeś zamek i poślubisz moją córkę." – "Wszystko wspaniale, ale wciąż nie wiem, co to jest strach."
Wyniesiono złota, świętowano wesel, a młody król, choć kochał swą żonę i był szczęśliwy, ciągle powtarzał "Gdybym tylko umiał się bać, gdybym tylko umiał się bać." Zachmurzyło ją to wreszcie. Jej pokojówka rzekła "Znajdę radę, by nauczył się bać." Wyszła do strumienia, który płynął przez ogród i kazała przynieść wiadro pełne kiełbia. W nocy, gdy młody król spał, małżonka jego ściągnęła pierzynę, w wylała na niego kubeł zimnej wody z kiełbiem, a małe rybki podskakiwały wokół niego. Obudził się i zawołał, "Ale mi straszno, boję się, droga żono! Tak, teraz wiem, co to strach."
* * * * *
-A opowieśc poważniejsza ,pełna przygód -spytał Gilbert.
Czternastoletni Staś Tarkowski opowiedział swojej towarzyszce ośmioletniej Nel Rawlison o aresztowaniu Fatmy – żony Smaina, krewnej Mahdiego, przywódcy powstania sudańskiego. Ojcowie chłopców pracowali jako inżynierowie dla kompanii Kanału Sueskiego. Musieli udać się do Medinet, gdzie postanowili zabrać ze sobą dzieci. Fatma poprosiła o wstawiennictwo i poleciła do pomocy Idrysa i Gebhra, wielbłądników pochodzących z jej plemienia. W podróży Staś i Nel spotkali kapitana Glena i doktora Clarego. W prezencie świątecznym Nel dostała ogromnego psa Sabę, a Staś – angielski sztucer.
Chamis przyniósł wiadomość od inżynierów, że dzieci mają dołączyć do nich w El-Gharak. Podczas podróży, karawana zaczęła pędzić, a Staś zrozumiał, że zostali porwani, aby wymienić ich na rodzinę Smaina. Karawanę dogonił wierny Saba. Rozpoczęła się burza piaskowa, Staś próbował uciec z Nel, ale został przyłapany przez Idrysa. Upadło Chartum, bronione przez kapitana Gordona, a karawana weszła na teren okupowany przez Mahdiego. w Omdurmanie, gdzie przebywał prorok, panował głód i choroby. Mahdi wezwał Stasia i Nel na audiencję. Tarkowski odmówił przyjęcia islamu, dlatego prorok nakazał zawieźć ich do Smaina do Faszody, gdzie panowała febra. W drodze zmarła opiekunka Nel – Dinah. Okazało się, że Smaina nie ma w Faszodzie, ponieważ wyruszył po niewolników. Nel otrzymała niewolnicę o imieniu Mea.
Podczas wędrówki przez wąwóz, na drodze karawany stanął lew. Staś zastrzelił lwa oraz porywaczy. Towarzyszyli mu Nel, Mea i Kali – niewolnik Gebhra. Kali pochodził z plemienia Wa-hima, a jego ojciec był królem. Karawana natknęła się na słonia uwięzionego w wąwozie. Nel ubłagała Stasia, aby nie zabijał zwierzęcia, ale pozwolił jej go nakarmić, ponieważ słoń umierał z głodu. Wędrowcy zatrzymali się w baobabie, który nazwali Krakowem. Staś zaczął robić z rybich pęcherzy latawce, na których pisał, gdzie się znajdują i puszczał je w nadziei na ratunek.
Nel zachorowała na febrę, a Stasiowi kończyła się chinina, która była na nią jednym lekarstwem. Tarkowski znalazł w okolicy obóz Szwajcara Lindego, który dał mu chininę, żywność, broń i inne przydatne przedmioty. Jego ludzi umarli na ospę i śpiączkę, a sam Linde był ciężko ranny i po trzech dniach również zmarł. Staś zabrał z jego obozu ostatniego, który przetrwał – małego Nasibu. Tarkowski uwolnił Kinga z wąwozu, dzięki prochowi otrzymanemu od Lindego.
Wędrowcy zatrzymali się na wzgórzu, które nazwali Górą Lindego. Staś ochrzcił Kalego, Meę i Nasibu. Ruszyli w dalszą drogę i dowiedzieli się, że plemię Wa-hima prowadzi wojnę z Samburu. Staś uratował Nel zaatakowaną przez groźnego drapieżnika wobo. Tarkowski pomógł plemieniu Wa-hima wygrać wojnę z Samburu. W walce poległ jednak Fumba, dlatego jego syn, Kali, został królem.
Staś ruszył w dalszą drogę z ludźmi, których otrzymał od Kalego. Na suchym terenie brakowało wody, przez co wędrowcy zaczęli padać z pragnienia. Czarownicy z plemienia Wa-hima pozbawili ich resztek wody i uciekli. Saba zwietrzył trop, dlatego Staś wystrzelił racę. Okazało się, że wędrowcy napotkali kapitana Glena i doktora Clarego. Oficerowie ocalili im życie i rozpoczęli wędrówkę do Mombassy. Kali wrócił do swojego ludu. Po podróży, Staś i Nel wreszcie spotkali się z ojcami. Rawlison i Nel wrócili do Anglii, a Staś ukończył szkoły w Egipcie i Szwajcarii. Po dziesięciu latach Staś i Nel spotkali się ponownie i wzięli ślub. Odbyli sentymentalną podróż po Afryce, a następnie osiedlili się w Polsce.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Wto 12:09, 17 Gru 2024, w całości zmieniany 6 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kronikarz56
Gubernator
Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 11271
Przeczytał: 188 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 13:49, 17 Gru 2024 Temat postu: |
|
|
Księżniczka Sara znowu opowiada naprawdę ciekawe opowieści. Najpierw zostajemy w świecie braci Grimm. Poznajemy w nich opowieść o chłopaku, który nie znał strachu, a chciał się go nauczyć, żeby móc z jego pomocą mieć już pełną wiedzę o świecie. Paradoksalnie wydawałoby się, że nie ma się czym przejmować, skoro niczego się nie boi. Ale strach pozwala nam niekiedy unikać niepotrzebnego ryzyka, a to nie jest byle co. Chłopak więc się uczy jak tylko może, ale nic nie pomaga, żadne sztuczki ze strony przyjaciół ojca. Nawet przeżycia w zamku pełnego duchów nie nauczyły go strachu. Dopiero sztuczka ze strony księżniczki, jego żony, którą zdobywa poprzez przepędzenie tych złych duchów z zamku, nauczyła go tego. Ciekawe i dowcipne zarazem Oczywiście baśń ta doczekała się swojego odcinka serialu "NAJPIĘKNIEJSZE BAŚNIE BRACI GRIMM", gdzie mamy rozwinięty wątek chłopaka i księżniczki, którą poznaje nieco wcześniej i ona zakochuje się w nim, bo... jako pierwszy człowiek na świecie rozbawił ją. Dodatkowo nauczyła go strachu, ale już nieco wcześniej się on nauczył bać. Bał się, idąc do zamku, aby zdjąć z niego klątwę, że nie uda mu się i zginie lub uda mu się, ale więcej jej nie zobaczy. To bardzo ciekawy strach A potem mamy opowieść "W PUSTYNI I W PUSZCZY" Henryka Sienkiewicza. Na specjalne zamówienie opowieść poważniejsza i pełna przygód. Ciekawa historia, do dziś podbijająca serca wielu czytelników. Ciekawe wszakże, że znawcy nieco się czepiają tej opowieści z powodu tego, że promuje ona pewne przestarzałe już poglądy. Nie ukrywam, powieść naprawdę zawiera pewne dziś kontrowersyjne poglądy. Murzyni są nieco stereotypowo pokazani, biały zdecydowanie nad nimi góruje. Arabowie są pokazani tylko ze strony negatywnej, nawet dobry Arab okazuje się tam być naturalizowanym na mahometanina Grekiem. Mahdi jest pokazany tylko jako fanatyk religijny, który ma chwilowo szczęście w prowadzeniu powstania. Kolonializm jest tu wszechobecny, nie ma tu miejsca na równość między Stasiem a Kalim, jest tu relacja pan i sługa. Ten ostatni aspekt został zmieniony w wersjach filmowych, gdzie obaj są raczej przyjaciółmi. No i ten katolicyzm Stasia, który jest związany nieodzownie z byciem Polakiem i dumą z tego powodu. Tak wielką, że Staś woli umrzeć, poświęcić życie swoje i Nel niż wyrzec się wiary i tego, co czyni go Polakiem. Dość głupie z dzisiejszej perspektywy. Na szczęście, nie psuje to tego, że to nadal bardzo dobra powieść przygodowa. Choć współczesną perspektywę na to wszystko super prezentuje książka "DOKTOR LEKTUR NA TROPIE STASIA I NEL", która to naprawdę rewelacyjnie opowiada całą historię w inny nieco sposób i stanowi doskonałe uzupełnienie dla tej znakomitej książki
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Wto 13:49, 17 Gru 2024, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ZORINA13
Administrator
Dołączył: 20 Wrz 2018
Posty: 11914
Przeczytał: 192 tematy
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z peublo Los Angeles
|
Wysłany: Śro 10:05, 18 Gru 2024 Temat postu: Księżniczka Sara |
|
|
-Co nam dziś opowiesz Baśniowa Dziewczynko -spytał Gilbert.
Titelitury
Bajki braci Grimm
Dawno, dawno temu, żył sobie pewien młynarz, który nieustannie się przechwalał. Chełpił się ciągle, że jego młyn jest największy w królestwie, jego mąka zaś – najbielsza. Mówił o sobie tak dużo, że te przechwałki dotarły do króla. Władca postanowił spotkać się z młynarzem. Ten przedstawił go swojej jedynej córce i jak zwykle nie mógł się powstrzymać od opowiedzenia kolejnej historyjki. – Jak widzisz, moja córka jest najpiękniejszą dziewczyną w całym królestwie. – Rzekł z dumną miną. Na królu nie wywarło to większego wrażenia, więc młynarz mówił dalej: – Jest także bardzo mądra i umie robić różne niezwykłe rzeczy! Król wciąż milczał. Młynarz tak bardzo chciał mu zaimponować, że bez namysłu powiedział: – Umie nawet ze słomy uprząść złoto! Król nie mógł już dłużej tego słuchać. – Bardzo dobrze! – Przyznał. – Więc poddajmy ją próbie. Jeśli zamieni słomę w złoto, zostanie sowicie nagrodzona! A jeśli nie, ja zabiorę ci młyn i wszystko, co masz! I rozkazał zabrać młynareczkę na zamek. Tam zaś zamknął ją w komnacie ze snopkiem słomy i kołowrotkiem. – Do rana masz to zamienić w złoto! – Rozkazał. Gdy tylko młynareczka została sama, rozpłakała się rzewnie. – Oto do czego doprowadził ojciec swoimi przechwałkami! – Wyszeptała przez łzy. – Co ja biedna pocznę? Nagle, nie wiadomo skąd, w komnacie pojawił się stary skrzat z długą białą brodą, cały ubrany na czerwono. – Zamienię tę słomę w złoto, jeżeli zechcesz. – Zaproponował. – Ale co mi za to możesz dać? Dziewczyna nosiła na szyi złoty wisiorek w kształcie serca. – Weź to, powiedziała. – To najwartościowsza rzecz, jaką mam, proszę! Skrzat nie zwlekając zabrał się raźno do roboty.
Nim słońce wzeszło, cała słoma zmieniła się w szczere złoto. Rano, gdy król wszedł do komnaty, zdumiał się bardzo widząc sześć szpulek złotej przędzy. Postanowił kuć żelazo póki gorące i natychmiast kazał przynieść więcej słomy. – Potrzebuję twojej złotej przędzy. – Oznajmił. Biedna młynareczka nie śmiała wyjawić mu prawdy o skrzacie i bała się jeszcze bardziej niż przedtem. Ale tej nocy tajemniczy skrzat powrócił. – Co mi dasz, jeśli pomogę ci i tym razem? – Zapytał. – Został mi tylko pierścień po matce, weź go za swoją pracę. – Odpowiedziała córka młynarza. Jeszcze raz krasnal uprządł złoto ze słomy. Następnego ranka król z radością policzył szpule złotej przędzy. Był tak zadowolony, że powiedział do dziewczyny: – Przyrzekam, że ożenię się z tobą, jeżeli ostatni raz uprzędziesz dla mnie złotą nić. Młynareczka znów wpadła w rozpacz. Przecież nawet gdyby mały, dziwny skrzat pojawił się ponownie, to nie miała już nic, co mogłaby mu ofiarować za pomoc.
Płakała cały wieczór, aż do przyjścia krasnala. – Co mi dasz tym razem? – Zapytał skrzat natychmiast. – Nie mam już nic cennego – przyznała ze smutkiem dziewczyna. Wtedy krasnal uśmiechnął się pod nosem. – Słyszałem, że król chce cię poślubić. – Powiedział. – Więc kiedy już będziesz królową, chcę żebyś mi dała swoje pierwsze dziecko. Jeżeli mi to przyrzekniesz, uprzędę dla ciebie złotą nić.
Zrozpaczona dziewczyna nie widziała innego rozwiązania, więc musiała się zgodzić na propozycję skrzata. Do rana cały pokój lśnił od złota. Ukontentowany król zaczął czynić przygotowania do ślubu. A młynareczce jakoś udało się go ubłagać, żeby już nigdy nie musiała zamieniać słomy w złoto. I tak oto król poślubił córkę młynarza. A ku zdumieniu wszystkich moda para była bardzo szczęśliwa. Kiedy królowa po roku urodziła syna ich radość nie miała granic. Uszczęśliwiona matka zupelnie zapomniała o obietnicy danej niegdyś skrzatowi.
Była więc ogromnie przerażona, gdy pewnego dnia pojawił się i powiedział: – Czy pamiętasz naszą umowę? Przyszedłem po dziecko! – O nie, oddam ci wszystkie moje klejnoty, wszystko czego tylko chcesz, ale proszę, zostaw mi moje dziecko! – Błagała królowa. Lecz skrzata nie interesowały żadne klejnoty i inne bogactwa. Mimo to wzruszył się jej gorzkimi łzami. – Dam ci jeszcze jedną szansę. – Rzekł wtedy. – Jeżeli w ciągu trzech dni odgadniesz moje imię, pozwolę ci zatrzymać synka. Tym razem królowa postanowiła, że lepiej będzie poprosić króla o pomoc, więc opowiedziała mu całą historię. Natychmiast zwołano wszystkich mędrców z całego królestwa i poproszono ich, aby przeszukali swe księgi w których są zapisane imiona skrzatów. Ale w żadnej z nich nie było wzmianki o ubranym na czerwono krasnalu z długą białą brodą. Minęły dwa dni. Król i królowa byli coraz bardziej zrozpaczeni. I wtedy jeden z królewskich dworzan idąc skrótem przez las zupełnie przypadkowo wyśledził dziwnie wyglądającą postać ubraną na czerwono, która tańczyła wokół ogniska śpiewając: "I tak królewna nigdy nie odgadnie mojego imienia! Bo nikt nie zna go! A ja nazywam się Titelitury!" Trzeciego dnia cały dwór oczekiwał na przybycie skrzata. Jak zwykle pojawił się on nie wiadomo skąd. Kiedy królowa zobaczyło go powiedziała po prostu: – Miło cię znowu widzieć Titelitury! Gdy skrzat usłyszał swe imię wpadł we wściekłość. I od razu zniknął w kłębach dymu.
Szczęśliwa królowa przytuliła swego maleńskiego synka i wyszeptała: – Teraz już jesteśmy bezpieczni! Nikt nigdy nas nie rozdzieli!
I wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
Titelitury
-A jakaś bajka świąteczna ?
Jest Wigilia. Siedmioletnia Klara i jej braciszek Fred czekają na świąteczne prezenty. Jak zawsze najwspanialszy dostaną od sędziego Droselmajera, zegarmistrza i wynalazcy, ich chrzestnego ojca; w tym roku jest to wspaniały zamek z poruszającymi się figurkami. Jednak dzieci wolą inne zabawki od mechanicznych cudów skonstruowanych przez sędziego, którymi nie można się tak po prostu bawić: Klara dostaje nowe lalki i śliczną sukienkę, Fred pułk ołowianych huzarów oraz konia na biegunach. Pod choinką jest jeszcze jeden prezent – dziadek do orzechów, w postaci małego człowieczka o dużej głowie i cienkich, krótkich nóżkach; włożenie do jego ust orzecha i pociągnięcie za drewniany płaszczyk powoduje rozłupanie skorupki. Figurka, mimo że brzydka, bardzo przypada do serca Klarze, jej więc zostaje oddana pod opiekę, choć do łupania orzechów mogą dziadka używać także Fred i Ludwika – najstarsza z rodzeństwa, dorosła już panna. Opieka Klary wkrótce się przydaje: za sprawą Freda, który wybiera do rozłupania duże i twarde orzechy, Dziadek do Orzechów ulega wypadkowi – jego szczęka się obluzowuje.
Klara zabiera go do bawialni, do oszklonej szafy z zabawkami: na jej dolnej półce ma urządzony pokoik dla lalek. Na drugiej od dołu stacjonują żołnierze Freda, trzecią zajmują książki, na najwyższej, poza zasięgiem dzieci, spoczywają mechaniczne zabawki ojca chrzestnego. Matka pozwala Klarze zostać jeszcze chwilę i pobawić się; dziewczynka układa Dziadka do Orzechów w lalczynym łóżeczku. Nagle rozlega się hurgot wielkiego zegara ściennego; słychać wiersz o Królu Myszy. Klara spostrzega siedzącego na zegarze ojca chrzestnego i widzi tłum myszy wydostających się ze szpar podłogi i ustawiających w równe szeregi. Pojawia się i siedmiogłowy Król Myszy; na każdej z głów błyszczy korona. Przerażona Klara, cofając się, wybija łokciem szybę szafy. W szafie słychać szmery i głosy – zabawki ożyły i pod dowództwem Dziadka do Orzechów stają do walki z myszami. Początkowo siły są wyrównane, jednak po dezercji żołnierzy Freda, zaniepokojonych o stan swoich pięknych mundurów, szala zwycięstwa zaczyna się przechylać na stronę mysiego króla. Myszy już otaczają Dziadka do Orzechów, gdy zrozpaczona Klara rzuca w Króla Myszy pantoflem. Wszystko znika, a dziewczynka mdleje.
Dziadek do orzechów w formie figurki żołnierza
Klara budzi się w swoim pokoju; wokół krzątają się zatroskani dorośli, przekonani, że dziewczynka zemdlała z powodu zranionej szybą ręki – nikt nie wierzy w opowiadaną przez nią historię. Dziewczynka musi pozostać w łóżku przez kilka dni. Chorą odwiedza sędzia Droselmajer i nuci piosenkę o zegarach i Królu Myszy; uspokaja przestraszoną Klarę, oddając jej naprawionego Dziadka do Orzechów. Zabawce brakuje tylko pałasza, poprzednio znajdującego się u jej boku. Ojciec chrzestny rozpoczyna opowieść mającą wytłumaczyć brzydotę Dziadka do Orzechów – historię o Pirlipacie, Mysibabie i zręcznym zegarmistrzu.
Pirlipata była księżniczką, piękną od chwili urodzenia; zachwycał się nią cały dwór, zastanawiający niepokój wykazywała tylko jej matka, królowa. Kazała, by przez cały czas dziecko otaczały niańki, każda w towarzystwie kota. Okazało się, że przyczyną jest klątwa rzucona przez Mysibabę, królową pałacowych myszy, które król – zdenerwowany zjedzeniem słoniny do kiełbas – kazał złapać do pułapek (skonstruowanych przez nadwornego zegarmistrza, Krystiana Eliasza Droselmajera – noszącego takie same imiona i nazwisko jak sędzia) i pozabijać. Środki ostrożności nie pomogły, Mysibabie udało się dostać do księżniczki i zamienić ją w paskudną istotę o dużej, bezkształtnej głowie i wielkich ustach, podobną do drewnianego dziadka do orzechów. Nadworny astrolog po żmudnych badaniach układów gwiazd orzekł, że jedynym lekarstwem jest zjedzenie przez Pirlipatę orzecha Krakatuka, rozłupanego przez młodzieńca, który nigdy się nie golił i nie nosił butów; musiałby on dodatkowo, po wręczeniu orzecha księżniczce, wykonać siedem kroków w tył bez żadnego potknięcia. Król nakazał astrologowi i zegarmistrzowi, pod karą śmierci, wyruszyć na poszukiwania orzecha Krakatuka. Znalezienie odpowiedniego młodzieńca nie wydawało się trudne – zdaniem królowej, wystarczy dać kilka ogłoszeń do gazet.
Nadworny zegarmistrz i astrolog wyruszyli na długotrwałe poszukiwania, które przez piętnaście lat nie przyniosły rezultatu. W końcu postanowili się udać do rodzinnego miasta Droselmajera – Norymbergi. Mieszkał tam kuzyn zegarmistrza – tokarz lalek, złotnik i lakiernik, Krzysztof Zachariasz Droselmajer. Nadzwyczajnym zbiegiem okoliczności był on w posiadaniu orzecha Krakatuka, a w dodatku jego syn, delikatny i zgrabny młodzieniec, wydawał się odpowiedni do odegrania przepowiedzianej roli, co potwierdziły obserwacje gwiazd. Poza tym z wielką ochotą rozgryzał on orzechy dziewczętom odwiedzającym sklep ojca.
W królestwie gromadzili się młodzi ludzie, skuszeni obietnicą ręki księżniczki i następstwa tronu, jednak żadnemu nie udało się rozgryźć twardego orzecha. Tylko młody Droselmajer nie miał z tym najmniejszych kłopotów – Pirlipacie została przywrócona anielska uroda. Niestety, przy ostatnim kroku młodzieńca ze szpary w podłodze wyskoczyła Mysibaba – syn lalkarza potknął się i zmienił w równie jak do niedawna księżniczka paskudną istotę, z ogromną głową i wybałuszonymi oczami. Mysibaba przypłaciła swój czyn życiem, przydeptana pantoflem, ale w ostatnich słowach zapowiedziała zemstę, której miał dokonać jej syn, Mysi Król. Oczywiście o ślubie nie było mowy; Pirlipata nie chciała słyszeć o takim narzeczonym. Astrologowi udało się wyczytać w gwiazdach, że młody Droselmajer zostanie jednak księciem, a nawet królem, ale swą właściwą postać będzie mógł odzyskać dopiero wówczas, gdy zabije siedmiogłowego syna Mysibaby i gdy, mimo jego brzydoty, pokocha go jakaś dama.
Klara rozmyśla nad opowieścią chrzestnego ojca i niewdzięcznością księżniczki; przychodzi jej do głowy, że jej Dziadek do Orzechów, dowodzący jak książę armią lalek, jest tym miłym skrzywdzonym młodzieńcem. Przy najbliższej okazji wypytuje chrzestnego ojca, dlaczego nie chce pomóc swemu siostrzeńcowi, sędzia jednak odmawia wyjaśnień.
Jest noc; śpiącą Klarę budzą jakieś świsty i piski. To Król Myszy, żądający oddania mu wszystkich cukierków, bo inaczej zagryzie Dziadka do Orzechów. Dziewczynka spełnia żądanie mysiego króla, jednak to nie koniec – następnej nocy pada rozkaz oddania figurek z cukru. Zniszczenia słodyczy budzą niepokój rodziców, przekonanych, że w szafie z zabawkami grasują myszy; ojciec chrzestny zastawia skonstruowaną przez siebie pułapkę. Ta jednak zawodzi; Król Myszy żąda książek i sukienek Klary. Rankiem zrozpaczona dziewczynka, czując, że to nie koniec szantażu, idzie do szafy z zabawkami i zwierza się ze swoich trosk Dziadkowi do Orzechów. Mimo że od chwili uświadomienia sobie, kim jest naprawdę jej zabawka, unikała dotykania figurki, tym razem, widząc plamę krwi na jej szyi, ściera ją chusteczką. Pod wypływem tego dotyku Dziadek ożywa na tyle, by wyszeptać kilka słów wdzięczności i prośbę o dostarczenie mu broni – z resztą poradzi sobie sam. Wieczorem Klara opowiada o wszystkim bratu. Fred oddaje Dziadkowi pałasz jednego ze swoich oficerów, wyraża też zdecydowaną dezaprobatę wobec niegodnego munduru zachowania, jakiego ołowiani żołnierze dopuścili się w bitwie.
Tej nocy Klara nie może zmrużyć oka, w dodatku z bawialni dochodzą niezwykłe hałasy. Wreszcie pojawia się Dziadek do Orzechów i z ogromną wdzięcznością, przyklękając, ofiarowuje jej siedem koron Króla Myszy – dowód zwycięstwa. Prosi też dziewczynkę, by zechciała pójść z nim, gdyż chce jej pokazać kraj, którym włada. Przez szafę ubraniową wyruszają do niezwykłej krainy, gdzie budynki są zbudowane z najlepszych słodyczy, w rzekach płynie lemoniada, miód i inne słodkie napoje, a mieszkańcami są prześliczne figurki i lalki. Klara jest wszystkim zachwycona, a Dziadek na każdym kroku wychwala jej dobroć, odwagę i urodę. Sławią ją też mieszkańcy cudownej krainy, wiwatując na jej cześć. W końcu dziewczynkę otula mgła i wszystkie dziwy znikają z jej oczu...
Klara budzi się w swoim łóżeczku; opowiada matce, co zaszło, ta jednak traktuje tę historię jako piękny sen. Nie pomaga nawet pokazanie koron Króla Myszy; rodzice bardzo poważnie dopytują się, skąd je wzięła. Z opresji wybawia ją ojciec chrzestny, tłumacząc, że to dawny podarunek od niego. Mimo nalegań dziewczynki nie chce jednak potwierdzić jej opowieści, ani też przyznać się do pokrewieństwa z Dziadkiem do Orzechów. W jej słowa przestaje wierzyć nawet Fred. Wobec surowego zakazu rodziców Klara nie śmie opowiadać o swoich przygodach – pozostaje jej tylko możliwość rozmyślania o nich. Pewnego razu, rozmarzona, spogląda na Dziadka do Orzechów i w obecności ojca chrzestnego mówi w głos, że na miejscu księżniczki Pirlipaty nie wzgardziłaby kimś, kto tyle dla niej poświęcił – nawet, gdyby przestał być przystojnym młodzieńcem. W pokoju powstaje takie zamieszanie i hałas, że dziewczynka mdleje. Ocknąwszy się, widzi ojca chrzestnego trzymającego za rękę pięknego, zgrabnego chłopca, a matka tłumaczy jej, że to przybyły z wizytą siostrzeniec sędziego Droselmajera. Gdy dzieci zostają same, młody Droselmajer klęka przed nią i prosi o jej rękę, wyjaśniając, że to on był Dziadkiem do Orzechów i dzięki niej został wyzwolony ze złego czaru. Klara przyjmuje oświadczyny, a po latach zostaje królową krainy pełnej „najpiękniejszych i najcudowniejszych rzeczy, które się widzi, jeśli się patrzeć umie”.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ZORINA13 dnia Śro 10:18, 18 Gru 2024, w całości zmieniany 7 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kronikarz56
Gubernator
Dołączył: 02 Sie 2020
Posty: 11271
Przeczytał: 188 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:21, 18 Gru 2024 Temat postu: |
|
|
Nasza urocza księżniczka Sara opowiada kolejne bajki. I to jak widzę, jedna z nich jest w klimacie zbliżających się świąt. I ta druga właśnie najbardziej mi się spodobała Ale pierwsza też ma swój klimat i magię. Bo jest to słynna baśń braci Grimm, choć w Polsce głównie jest znana jako "TITELITURY, to nie jest to jej oficjalny oryginalny tytuł. Ten bowiem brzmi "RUMPELSTILCKIN", jednak podobno ten oto tytuł jest nieco trudny do wypowiedzenia dla Polaków i stąd zmiana tego imienia na polski odpowiednik, tylko nieco dziwny. Niektórzy też przerabiali ten tytuł i imię tytułowego bohatera na "RUMPELSZTYK". Jakby jednak nie było, to jest bardzo ciekawa baśń. Choć mało romantyczna, bo król najpierw grozi dziewczynie śmiercią, jeśli nie zamienia mu słomy w złoto, a potem się z nią żeni. Ciekawie to zmienili w serialu "NAJPIĘKNIEJSZE BAŚNIE BRACI GRIMM", gdzie w odcinku poświęconym tej opowieści ukochanym naszej bohaterki jest książę, syn starego króla i to nie on, ale jego ojciec zmusza dziewczynę do produkcji złota, a książę odkrywszy prawdę, natychmiast uwalnia ukochaną i dokonuje zamachu stanu, obalając szalonego ojca i przejmuje tron, po czym żeni się z dziewczyną. A potem dzielnie pomaga jej w walce z podłym karłem. Jak dla mnie, to jest bardziej romantyczne A przy okazji, to postać Rumpelstilckina (Titelitury) pojawia się w jeszcze w kilku bajkach. Jest on głównym czarnym charakterem w czwartej części przygód Shreka. Pojawia się on też jako pomagier Macochy Kopciuszka w zwariowanej bajce "HAPPY WKRĘT", gdzie okazuje się nie być wcale złym draniem, a osobą o dobrym sercu i potem staje po stronie głównych bohaterów w walce ze złem. Jego parodia pojawia się też w komedii "7 KRASNOLUDKÓW: LAS TO ZA MAŁO", gdzie jako Pumpernikiel próbuje odebrać Śnieżce jej synka i dzielne krasnoludki muszą mu w tym przeszkodzić, co im się udaje, choć przez czysty przypadek Co do drugiej bajki, to jestem pozytywnie zaskoczony jej obecnością tutaj. Zwłaszcza, że niedawno sobie przypominałem adaptacje tej uroczej historii. To naprawdę ciekawa i sympatyczna historia o walce dobra ze złem i wielkiej sile miłości. Napisana przez E.T.A. Hoffmana, została potem przepisana przez Aleksandra Dumasa ojca, choć niewiele on zmienił w oryginale, chyba tylko tyle, że akcja się dzieje w jego wersji we Francji i nieco zmienił nazwiska postaci, ale poza tym wszystko jest prawie takie samo. Potem swoją wersję w formie baletu stworzył Piotr Czajkowski, gdzie jednak zmienił imię bohaterki z Maria na Klara i wiek bohaterki, zamiast bycia dzieckiem jest ona nastolatką. Co ciekawe, duża część adaptacji filmowych i animowanych tej opowieści bazuje na balecie, nie na książce i wykorzystuje jako podkład muzyczny właśnie muzykę z baletu Czajkowskiego. Dodatkowo w większości adaptacji bohaterka ma na imię Klara, nie Maria i jest nastolatką, nie dzieckiem, zupełnie jak w balecie. Mało kto wie, że najwierniejszą adaptację książkę stworzyli Polacy w latach 60. Jednak Polak potrafi. A w każdym razie potrafił Na umieszczonych zdjęciach widzę kadry z bajki "DZIADEK DO ORZECHÓW" z roku 2004, która była naprawdę udana i z filmu Disneya "DZIADEK DO ORZECHÓW I CZTERY KRÓLESTWA", który jednak nie jest zbyt udanym dziełem, głównie dlatego, że nie zachowuje w najmniejszym nawet stopniu ducha książki, Drosselmayer jest tam czarnoskóry, a Klara jest tam kolejną feministyczną dziewczyną, które się promuje dziś w filmach, która sama jest sobie sterem i okrętem, nie zakochuje się w dziadku do orzechów, bo niby po co, dziadek w ogóle nie odgrywa większej roli w historii, choć jest przecież tytułowym bohaterem, robi za pomocnika i to bez większego znaczenia, a sama historia jest tak poprzestawiana do góry nogami, że głowa mała. Dużo lepiej wyszła książka "DZIADEK DO ORZECHÓW I ŚWIĄTECZNE MACHLOJKI MYSIEGO KRÓLA", gdzie autor współczesny tworzy swoją własną wizję tej historii, gdzie Dziadek do orzechów jest strażnikiem magicznego orzecha Krakatuka, który kradnie Mysi Król i musi go odzyskać, w czym pomaga mu Klara, jej brat Frycek i kilka zabawnych postaci, tworzących naprawdę interesującą drużynę przyjaciół. Najlepszy z nich jest mój ulubieniec, pomysłowy i uroczy wiewiór Hubert Orzech. Świetna historia i choć nie ma tam miłości Klary i Dziadka, to jest duch oryginału i świetnie ukazany baśniowy świat, a fabuła pełna niesamowitych przygód. Naprawdę polecam serdecznie i liczę na kolejne urocze bajki księżniczki Sary
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kronikarz56 dnia Śro 18:25, 18 Gru 2024, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|